Dobrze wiem, jaka jest różnica otwarcia się dziecięcych serc na dar Eucharystii. Jedne są na nią gotowe w wieku nawet sześciu lat i mniej. Niektóre zdecydowanie później. Dlaczego więc programy duszpasterskie i obowiązująca dyscyplina nakazuje jeden wiek dla wszystkich?
Zadzwoniła dziś parafianka. Pyta, czy mogę napisać zaświadczenie dla jej męża „na chrzestnego”. Jasne, że mogę. Stanęła mi w oczach scena sprzed tygodnia. Siedzę w konfesjonale, z małym Mikołajem idzie owa parafianka. Mikołaj z nieodłączną poduszką w łapce i dużymi, zawsze zdziwionymi oczkami. „Mogę do spowiedzi?” – pyta mama, rozglądając się dookoła. Wyglądało, że szuka miejsca, gdzie można by Mikołaja zaparkować na kilka minut. Zza filara wyszedł tato (ten od zaświadczenia). Mały zdecydowanie trzyma maminą rękę. Mówię: „Niech Mikołaj zostanie z tobą, ja już takie spowiedzi miałem”. No i mały został. Z poduszką oczywiście. Spowiedź, rozmowa, zachęta. Niedługo – bo spowiedź od lat regularna. Ale Mikołajowi było długo. Usłyszałem: „Mamo, chodź już!”. Gdy odchodzili, powiedziałem: „Widzisz, to była pierwsza katecheza Mikołaja na temat spowiedzi”.
Wiem, dwulatek nie zapamięta tego niezrozumiałego epizodu. Ale konfesjonał, który mija każdej niedzieli, nie będzie bezużytecznym „czymś”. Czas przyniesie kolejne epizody. Na tym polega religijne wychowanie – rodzicielska i rodzinna katecheza. Atmosfera kościoła, obecność mamy i taty, poduszka (może być i słonik) w rączce, zdziwione oczęta, śpiew, dźwięk organów, obecność tylu innych ludzi... No i ta spowiedź, której dziecko nazwać nie jest w stanie. Któryś z tych elementów stanie się pierwszym świadomie zapamiętanym. Ja mam w pamięci takie dwa, gdzieś sprzed 66 lat. Właściwie marginesowe, ale nawet taki niepozorny epizod może stać się punktem odniesienia na przyszłość.
Patrzę na dzieci – małe, czasem bardzo małe. Jak na rękach rodziców przynoszone są „po krzyżyk” w czasie Komunii. Albo te nieco większe, sięgając dorosłym do kolan, idą w komunijnej procesji ku Jezusowi. Uśmiechnięte, czasem zadzierają czapę, żeby ksiądz miał gdzie krzyżyk nakreślić. Za kilka lat będę je miał na katechezie sakramentalnej. I dobrze wiem, jaka jest różnica otwarcia się dziecięcych serc na dar Eucharystii. Jedne są na nią gotowe w wieku nawet sześciu lat i mniej. Niektóre zdecydowanie później. Dlaczego więc programy duszpasterskie i obowiązująca dyscyplina nakazuje jeden wiek dla wszystkich? I to wbrew dyscyplinie nakazanej przez papieża św. Piusa X... Przypomnę słowa „Katechizmu Rzymskiego”, które powtarza w dekrecie „Quam singulari” (rok 1910): „W jakim wieku należy podać dzieciom święte Tajemnice? Tego nikt ustalić nie może lepiej od rodziców dziecka i kapłana, któremu dzieci wyznają swe grzechy. Do nich bowiem należy znajomość i osąd, czy dzieci zdobyły już jaką taką znajomość tego przedziwnego Sakramentu i czy odczuwają pragnienie przyjęcia go”. I kilka zdań dalej: „Nie potrzeba zatem doskonałej znajomości prawd wiary, wystarczy bowiem znajomość niektórych zasadniczych prawd, czyli jako taka znajomość; nie jest też potrzebne pełne używanie rozumu, wystarczy początkowe, czyli jako takie używanie rozumu. Wobec tego należy bezwarunkowo zganić odkładanie pierwszej Komunii świętej i wyznaczanie wieku dojrzalszego do jej przyjęcia. Stolica Apostolska nie raz już to potępiła”.
Dobrze, że przypadek małego Mikołaja przypomniał mi ten ważny i wciąż opacznie rozumiany problem. I złotą regułę chrześcijaństwa: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga” (Ef 2,8). A zaświadczenie dla taty napisałem. Nie tylko, że można go dopuścić, ale że „zasługuje na polecenie jako kandydat na ojca chrzestnego”.