Życzenia świąteczne, które zdaje się nie bardzo wyszły.
Powiedziałem: daj mi znak. Bo dalej bez znaku nie ujadę. Ale nie kiedyś tam, w sprzyjających okolicznościach, tylko teraz – konkretnie, w czasie tego Wielkiego Postu. I nie dał. Była cisza, milczenie, pustka. Nic.
Post minął i nie to żebym się czepiał czy wypominał. Koniec końców - znam swoje miejsce. Ale np. Andrzej Stasiuk, pisarz, hodowca owiec mógł przynajmniej z owcami swoimi pogadać i to o Kościele. Rozmawiał z nimi, a przynajmniej pisał ostatnio, że rozmawiał. Normalnie on coś do nich, one do niego. U mnie dialogu z inną rzeczywistością - zero. Owiec nie mam. Z chomikiem Walerym gada cała rodzina (ale on zdaje się coś nie bardzo…), ja nie umiem. Mam z gołębiami na dworcach kolejowych nawiązywać kontakt werbalny?
Więc tłumaczę sobie, że właśnie ta cisza i brak odpowiedzi to był znak dla mnie. Nie chciał dać się poznać inaczej. Jakoś specjalnie to nie dziwi: kiedy zmartwychwstał też Go nie poznawali. Ani Maria Magdalena przy grobie, ani uczniowie, którzy szli do Emaus. Dopiero po chwili, albo po dłuższym marszu pojmowali z Kim są. Żadnych oczywistości od pierwszego wejrzenia. A jak już pojęli - to znikał.
Może i dobrze, że On jest taki nieoczywisty, znikający. Co by było, gdybym do końca pojął, co mówi? Zobaczył Kim naprawdę jest?
Gdzieś w połowie minionego postu otrzymałem wiadomość ze źródła, któremu ufam. Chrześcijanka z Mosulu (Irak) poszła wykupić z rąk Państwa Islamskiego ciało zabitego męża. Przyjęli ją nad wyraz uprzejmie, nawet posiłkiem ugościli. Na koniec uczty powiedzieli, że jadła ciało swojego męża.
Szokujące? Nie o barbarzyństwie i bestialstwie islamistów chcę pisać, to są sprawy już oczywiste. Ale przecież On też oddał nam swoje Ciało na posiłek. Wiadomo: nie dosłownie. A jednak realnie - potwierdzając to słowem, wolą oddania, w końcu śmiercią. Czy można to pojąć i dalej żyć normalnie? Więc może lepiej, że Jego znaki są dyskretne do bólu? Że słów Jego nie rozumiemy w pełnym znaczeniu? Bo chyba przyszło by zwariować. Ze szczęścia albo wstrząsu psychicznego.
Myślę o zasłonie między naszym światem, a światem zmartwychwstania. Czasem aż boli, że nie da się jej zerwać. Zobaczyć wreszcie to ś w i a t ł o i uspokoić ducha: nie martw się, w końcu będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Tylko Jezus tę zasłonę spokojnie przeszedł. I to przeszedł w iście bliskowschodnim stylu: uczta, zdrada, oskarżenie o bluźnierstwo, tortury, okrutna śmierć. Ale - i tu jest ten niepojęty hardcore - dodał coś jeszcze:pokonał śmierć. Dobrze zrobił. Bo gdyby nie, nasze życie, to by jakaś masakra była, nie życie. Pomyślcie tylko o tej irakijskiej chrześcijance.
Alleluja.