Żal za grzechy, czyli postawa uznania swojej winy i przeproszenia za nią to nie to samo, co pretensje do samego siebie.
Najłatwiej polubić kogoś na fejsie. Na fejsie mnie nie ma, a lubię wszystkich. O inny jednak temat w tym tygodniu chodzi. W Tygodniu Wielkim, tygodniu wielu sakramentalnych spowiedzi. O spowiedziach nie wolno mi ani mówić, ani tym bardziej pisać. Wszakże o pewnych ogólnych sprawach, które spowiednik dostrzega – sądzę, że mówić powinien. We czterech księży spowiadamy w naszych pięciu kościołach. W którymś z nich odniosłem wrażenie, że kolejni penitenci są na siebie dziwnie rozżaleni z powodu swoich ułomności. Powiesz mi, że istotnym warunkiem pokuty jest żal za grzechy. Tak. Ale żal za grzechy, czyli postawa uznania swojej winy i przeproszenia za nią to nie to samo, co pretensje do samego siebie.
Polubić siebie takim, jakim się jest. Polubić tę osobę, którą sam jestem. Grzechów nie powinno się lubić. Nawet dobrze by było mieć je w obrzydzeniu. Ale popatrz – lubisz, ba!, kochasz swoje dziecko, swojego męża, swoją żonę, mimo że... (i tu cała lista przywar i przewinień). Bo gdybyśmy kochali tylko tych idealnych, to musielibyśmy w obłokach bujać – jeszcze nie w niebie, ale już nie na ziemi. Siebie mimo całej rejestru przewinień też polubić trzeba. I dowartościować – bo przecież obok listy przewinień jest lista zasług, lista dobrych czynów. A wśród nich te najliczniejsze i drobne zarazem. Te, które są tworzywem świata. Jesteś jak ten pajączek, który tysiącem małych kroczków, na niepewnym gruncie cienkiej nitki buduje z niej swój dom, swoje utrzymanie, także piękno misternej konstrukcji. I gniazdo dla przyszłego pokolenia. Tak, jak zamierzył Stwórca i pajączka, i ciebie. Tyle jest powodów, dla których możesz siebie polubić, nie patrząc, ilu polubiło ciebie na fejsie czy w realu. Nie mówiąc o tym, że lubimy i nawet kochamy wielu ludzi bez widocznego powodu, tylko dlatego, że są, że nasze drogi się spotkały. Czemu siebie, nawet bez powodu, nie lubić?
Śpiewał kiedyś Niemen, że dziwny jest ten świat. Pewnie miał rację. Ludzki świat naszych powiązań, zależności, współistnienia, szamotaniny, miłości, przyjaźni ale i sporów, wojen, nienawiści... Tak sobie myślę, że gdyby ludziska bardziej lubili każdy (i każda) samego siebie – świat nie byłby aż tak dziwny i przerażający. Gdybyśmy zrozumieli i zaakceptowali starą regułę etyczną „prima caritas ab ego” (pierwszą jest miłość siebie), łatwiej by nam było w relacjach z tysiącem spraw i ludzi wokół siebie. A jeśli zamiast tej pierwotnej miłości, która najpierw odnosi się do samego siebie jest niechęć do siebie, nienawiść do siebie, pogarda dla siebie? To w pogardzie mamy innych, nienawiść staje się motorem działania, niechęć odbiera radość życia, a z ludzi nawet bliskich czyni niepotrzebnych natrętów. Dlatego warto i trzeba pytać: Lubisz samego siebie? Jest to pytanie do każdego rachunku sumienia. I na Wielkanoc – bo jak będziesz się cieszył, że Jezus zmartwychwstał, jeśli nie pokochasz każdego, dla których poszedł krzyżową drogą? Jest to pytanie także do polityków skierowane: Lubisz samego siebie? Bo jeśli nie, to obawiam się, że i nas nie lubisz.
Zatem: Wesołych Świąt wszystkim, byśmy lubiąc siebie, potrafili pokochać innych i cieszyć się Jezusowym pokojem.