Dojrzałość w jednym terminie? Tylko na plantacji pomidorów chemicznie stymulowanych.
W sobotnie popołudnie w naszym dekanacie bierzmowanie. Tylko w dwóch miejscach, bo młodzieży mało. Niemniej uzbierało się kilkaset osób. Przygotowanie trwało przez cały czas ich gimnazjalnej młodości. W mojej grupie mam kilkoro (chłopcy i dziewczęta) z lat poprzednich. Nikogo nie odsunąłem, sami w poprzednich latach wypadli z nurtu przygotowań. Dlaczego? Każdy przypadek inny. Dobrze, że teraz przyszli. Czy bardziej dojrzali? Bardziej chyba tak, ale czy dojrzali? Nie wiem. Zresztą - jak definiować dojrzałość? A jeśli młody, choćby siedemnasto- czy osiemnastolatek przychodzi z własnej, nieprzymuszonej woli, gdy rodzice albo już wpływu nie mają, albo nawet nigdy nie mieli... No właśnie - czy to nie świadczy, że w dojrzałości młodego człowieka nastąpił jakiś przełom? Obserwowałem stosunek najgorliwszych do tych później dojrzewających. Nie dostrzegłem cienia pretensji typu „myśmy się bardzo starali, a ich ksiądz dopuścił tak samo jak nas”. No cóż - echem wraca nauka Jezusowej przypowieści o robotnikach w winnicy. I jej istotne przesłanie, że Boży dar zawsze jest zbyt wielki, by nań zapracować.
Przed kilku laty przyszło do mnie dwóch braci, dwudziestokilkulatków z innej parafii. Proboszcz ich do bierzmowania kiedyś nie dopuścił. Teraz wpływ dziewczyny i jej rodziny, a i bez wątpienia większa dojrzałość popchnęły ich ku bierzmowaniu – a i ku żywszemu udziałowi w życiu Kościoła. „Chłopy - mówię do obydwu. - Nie ma sprawy, ale przecież nie wypada, żeby wasz proboszcz o tym nie wiedział. Pójdziecie do niego?”. Poszli, pogadali, z jego strony sprzeciwu nie było - więcej, ucieszył się. Dziewczyna (!) przygotowała ich, termin ślubu mają już w parafialnym kalendarzu zapisany. I dobrze. Dojrzałość w jednym terminie - to tylko na plantacji pomidorów chemicznie stymulowanych. U ludzi jest (na szczęście) inaczej. A tych później dojrzewających trzeba szczególną opieką otoczyć.
Wiem, że nie można indywidualnie przygotowywać każdego kandydata. Wiem, bom frontowy duszpasterz od 46 lat. Jakieś ramy organizacyjne są nieodzowne. Ale równocześnie trzeba budować jakieś nowe ramy - dla tych niedopasowanych. A takich będzie coraz więcej. Może to i dobrze, że będzie ich więcej? Bo jest to ścieżka prawdziwszej decyzji młodego człowieka, szukającego swojego miejsca i swojej drogi w życiu także religijnym. Odejście od „rocznikowej” reguły przygotowania i przystępowania do bierzmowania zakłada sporą rewolucję duszpasterską, z czego doskonale zdaję sobie sprawę. Ale czy samo życie nie narzuci nam wyjścia naprzeciw tym trudniejszym rozwiązaniom? Nie wiem, ale dobrze jest pozastanawiać się nad problemem, który może się niebawem pojawić na duszpasterskim horyzoncie. Tym bardziej, że przygotowanie do bierzmowania - mimo dużych wysiłków i nowych programów w diecezjach - wciąż okazuje się mało owocne. Moje pokolenie duszpasterzy pewnie już niczego nie wymyśli. Widzę wszelako jedno: że pomysły i programy zwane nowymi, tak naprawdę są odroślami starych i zmurszałych korzeni. A to na nic. Nowe może „wymyślić” tylko Duch Święty. Byle ludzie Kościoła widzieli i starali się zrozumieć znaki czasu. A brak rozumienia „znaków czasu” to już Jezus ganił (Mt 16, 3).