Mierzi nas nieraz przerost zewnętrznej komunijnej oprawy - bywa, że w kościele, bywa, że w domu.
Przygasają płomienie powyborczych komentarzy – i tych zwycięskich, i tych przegranych. Wszystkie były potrzebne. Nawet te spoza zachodniej granicy, pozwalające zrozumieć, że Niemcy nie rozumieją, czym jest Polska i co się w niej dzieje. A nasze gwiazdy, jak pisałem przed tygodniem, ciągle wskazują drogę. Jedną z takich gwiazd na przełomie maja i czerwca jest wydarzenie Pierwszej Komunii. Bo to jest wydarzenie – i dla dziecka, i dla rodziny, i dla parafii. Czyli dla Kościoła.
W roku 1939 młody wikary z Buska (to strony Lwowa) zebrał we wrześniu kilkaset dzieci do Pierwszej Komunii. Od pięciolatków (może i mniej) do dziesięciolatków (pewnie i starszych). Przygotowanie trwało kilka dni. Reszta katechizmu? To już przewidział papież św. Pius X w roku 1910, pisząc, że „nie potrzeba doskonałej znajomości prawd wiary, wystarczy bowiem znajomość niektórych zasadniczych prawd” (Quam singulari).
Ks. Adamiuk był później moim wykładowcą pedagogiki. Z czasem został biskupem. Opowiadał o tej Pierwszej Komunii. Jedno z owych dzieci ma teraz ponad 80 lat i jako gospodyni pomaga mi od dziesięcioleci być proboszczem. Zapamiętała wiele z tamtego okresu i do wspomnień nieraz wraca. Zapamiętała także, co mówił wtedy ich ksiądz: „Trzeba, żeby poszły do Komunii. Nie wiadomo, czy przeżyją”.
Tylko część przeżyła. Ich Pierwsza Komunia nie była uroczysta w wojenną jesień. Dzień spotkania z Jezusem tych, co nie przeżyły, też uroczysty nie był. Tak, jak i dla Jezusa, gdy ducha w ręce Ojca oddawał. I takich dramatycznych wydarzeń każdego dnia tyle w świecie... Na Bliskim Wschodzie, w Afryce... Nie pytam, dlaczego. Wiem, że odpowiedzi w perspektywie tego świata nie ma zadowalającej. Cierń w sercu zostaje.
Jest tych dziewięcioro komunijnych u mnie. Każde z nich jest innym światem. Zróżnicowanie większe niż bywało nawet 10 lat temu. „Proszę księdza, czy... (tu imię dziecka) będzie mógł pójść do Komunii?”. „Będzie, będzie" – odpowiedziałem. Teraz już wiem, z jakim przejęciem się spowiadał, jak w czasie próby wpatrywał się w moją dłoń, w której Hostii jeszcze nie było, jak starał się wszystko zrobić akuratnie. Przecież to jego wyznanie wiary i jego modlitwa wypowiadana całym sobą. Nawet, jeśli my tego nie pojmujemy – Jezus rozumie. Czy nie po to zstąpił do naszej mrocznej nieraz krainy?
Mierzi nas nieraz przerost zewnętrznej komunijnej oprawy – bywa, że w kościele, bywa, że w domu. No cóż, mimo wszystkich niedostatków i narzekań, żyje się nam lepiej i bardziej kolorowo. Początek i zakończenie roku szkolnego nawet w wiejskiej szkółce z uroczystą oprawą. Bal maturalny – to już nie ma o czym mówić. Wesela – toż to już cały przemysł. Nie twierdzę, że każda okoliczność usprawiedliwia każdą wystawność. Ale jak nie należy przesadzać w wystawności, tak nie powinno się przesadzać w jej osądzaniu. Bóg znajdzie drogę do każdego serca – choć jest prawdą, że człowiek czasem tę drogę Bogu utrudnia i wydłuża. Dlatego już Izajasz wołał: „Prostujcie ścieżki dla Pana!”. A komunijnym dzieciom te ścieżki prostować trzeba nie tylko przed, ale jeszcze długo po Pierwszej Komunii. Nie bez powodu pierwszą ją zwiemy.