Tekst tylko dla znajomych. Uprzejmie uprasza się Szanowną Resztę o niezaglądanie tutaj.
To nie do wiary, mówi się w takich przypadkach. Ale wiary nie trzeba, wystarczy matematyka. Minęło 35 lat od naszej matury. Holender jasny, tylu lat nie przeżyło na tym świecie wielu moich kolegów i koleżanek w "Gościu”.
Ale za to - jaka to była matura! Rok 1980, o ile mówi Wam to coś. I jaka klasa. Mat-fiz, kwiat młodzieży. Dziewczyny jedna mądrzejsza od drugiej, o urodzie nie wspomnę, bo... no, wiadomo. Ale to wszystko i tak nic. Przecież każdy prawie miał/ma swoją klasę, każdy wspomnienia swoje ma.
Fenomen IVA liceum w Kędzierzynie na tym polega, że choć rozjechaliśmy się po świecie - no, może nie od razu po całym - ale po tym świecie między Polską a Niemcami, to wciąż trzymamy się razem. Niektórzy trzymają się razem w sposób wyjątkowy. Bo z naszej klasy wyszły trzy małżeństwa, które - Bóg łaskaw, a oni wierni sobie - są ze sobą nadal.
Trzymamy się razem - co 5 lat odbywają się dwudniowe spotkania IVA. Cieszymy się na nich obecnością naszej wychowawczyni pani profesor Elżbiety Kowalik. Sobą się cieszymy. Jemy, pijemy, śmiejemy się, wspominamy, opowiadamy, co u nas, w naszych rodzinach, jak tam nasze dzieci. Większość czeka na wnuki. Chyba minął już czas chlubienia się tym, czego się kto dorobił. Mądrzejemy tak na amen. Już wiemy, co się w życiu liczy naprawdę, a co nie tak bardzo. Nadchodzi czas, że zaczniemy z tego świata odchodzić, choć jeszcze to nam nie całkiem w głowie.
Przed piątkowym spotkaniem nad brzegiem Jeziora Turawskiego miało miejsce preludium. W kawiarni-lodziarni "Sopelek” przy opolskim rynku. Nie mogło być inaczej - jej współwłaścicielką jest nasza klasowa koleżanka Ela. Stawiała!
I o czym gadka była przy lodach, kawie i cieście? Ci z Zachodu narzekali albo bronili Angeli. My - o naszych wyborach. Rzecz bardzo na miejscu, bo w "Sopelku” miał w czasie kampanii gościć urzędujący prezydent Komorowski i plan był taki, że zje tam lody z wielodzietną rodziną. Ale pojawiły się pikiety anty. I BOR jedzenie lodów odwołał.
Takie spotkania to już nie nostalgia za młodością, chwytająca chwilami za gardło. Bardziej zadziwienie światem, który stanął przed nami otworem i tak bardzo się zmienił. Jeden z nas kiedyś zgubił się w Pekinie, ktoś jedzie do pracy w Ałmaty, inny zauważa, że San Francisco jest piękne, a Las Vegas do kitu. Syn kogoś pojechał do Brazylii na semestralny staż i zaprzyjaźnił się z Brazylijką, ona przyjechała z rewizytą i kto wie, co z tego będzie.
Piotr/Peter zachorował na raka, jest po ciężkiej chemii, ale tryska energią. Na chemię jeździł 250 km sam na swoim motorze. "Bez Boga bym nie dał sobie rady" - mówi.
O, bynajmniej, nie jest to pobożny zjazd członków Trzeciego Zakonu Świętego Mikołaja z Brodą. Ale towarzyszymy sobie przez życie, robimy jego przegląd co pięciolatkę. Dobre to jest.
PS. A może, jeśli macie zdjęcia ze zjazdów swoich klas maturalnych, mielibyście ochotę też je tu zaprezentować? Ślijcie, jakby co, zobaczymy, co da się zrobić.