Wielość ciężkich tematów jest przytłaczająca. Może więc coś lżejszego? - pomyślałem.
Wielość ciężkich tematów jest przytłaczająca. Może więc coś lżejszego? – pomyślałem. Tym bardziej że taki lekki temat od kilku dni mi po głowie chodzi. A dziś (piszę to w Boże Ciało) temat się upomniał. Idę z procesją – ministranci, dzwonki, dwie kadzielnice, organista z grupą chórzystów. No i parafianie. Było kilka takich momentów, że oprócz szurania nóg po kamiennej podsypce reszta była ciszą. Aaa, ta podsypka? No bo to u nas drogi w stylu „100 kilometrów za Bukaresztem”, nie wierzcie tym, co to deklarują, że Polska jest jedna... Otóż w takiej chwili ciszy ponad wszystkim przebił się donośny, melodyjny, z bogatą frazą śpiew kosa. Samo południe, zwykle o tej porze nie śpiewa. Ale dziś, jasne, słyszał procesję ze wszystkimi jej odgłosami i dołączył do witających Jezusa.
A tego roku mamy wyjątkowo rozśpiewaną wiosnę. I zieloną zarazem. Ostatni raz tak było 9 lat temu. Pamiętam, bo nieraz wyprowadzałem nocą młodego wtedy psa, obaj słuchaliśmy koncertów. Pełna kwadrofonia albo i lepiej. Od rzeki dochodziły trele słowików. Bliżej, z wysokich brzóz za sadem, odzywały się rozlokowane w stosownej odległości od siebie drozdy-śpiewaki, ze swoimi charakterystycznymi powtórzeniami fraz melodii. Gdy świt się rozjaśniał, zięby, jak alikwoty w organach, ubarwiały muzykę. Kwiczoły grały rolę delikatnej perkusji. Jak się rozwidniło, bywało, że kruki (w locie i zawsze we dwójkę) wtrącały swoje potrojone, a mocne jak bas-puzon, „kru, kru, kruuu”. Całkiem rano wrzask wróbli. No i z czubka telefonicznego słupa kos, jak w tej piosence: „szczęśliwym być to z losu drwić i gwizdać na to wszystko”. Ale jak gwizdać!
Stoję na podwórku, słuchając wieczornego koncertu ptaków. Słońce już zaszło. Od strony rzeki rozległo się charakterystyczne, brzydkie zarazem, szczekanie. Wyraźnie słychać lisicę i odpowiadające jej szczeniaki, chyba trzy. Ptaki na chwilę przycichły, ale zaraz podjęły urwane melodie. No widzisz, mówię do psa, one się tym szczekaniem nie przejmują. Ale, jak myślisz, czemu one śpiewają, zamiast odpoczywać? Tyle śpiewają. Psisko podniósł głowę, coś tam mruknął po swojemu. Wiem, każdy z nich śpiewem ogłasza swoje terytorium. Ty, poklepałem psa po grzbiecie, ty też znaczysz swoje terytorium. No, może mniej szlachetnym sposobem, ale jednak. Lisica znowu dała sygnał, pies trącił mnie barkiem, jakby chciał powiedzieć: widzisz, a ta złodziejka to ma teren wszędzie. Nasze kury i kaczki też kiedyś pomordowała.
Tak rozmawiałem z psem, słuchając ptasiego koncertu. I coś mi w głowie zaświtało. To właśnie ten temat! Gdyby ludzie swoje terytoria, swoje prawa, swoje przywileje i nawet swoje uzurpacje ogłaszali pięknie, śpiewem, nie od razu dziobiąc drugiego w oko. Raj na ziemi. I przypomniały mi się sójki z lasku nad rzeką. Wieczne awantury, wrzaski, wzajemne przeganianie. Piękne piórka sójek nie pasują mi do ich zachowania. A sroki? Zgrabne, ale brzydko skrzeczą i złodziejki. Sroki i sójki trochę przypominają polityków. Nie wszystkich, ale wielu. A kukułki? Kukułki podkładają. One tylko jajka, politycy podkładają zwykle świnię.
Wróciłem do komputera, kończę felieton. Przez okno słyszę koncert. Drozd na modrzewiu wyraźnie zmęczony. Mieszają mu się frazy, upraszcza melodię, robi długie pauzy. Ale nikogo nie dziobie, obrócił się w stronę niewidocznego już słońca. Rano z werwą zacznie znowu oznajmiać, że to jego terytorium. Oj, żeby to tak ludzie choć trochę na wzór ptaków...