Lubię ten psalm.
Lubię, bo psalmista łączy spojrzenie na Boga ze spojrzeniem na człowieka. Może i na samego siebie? Bo czy byłoby czymś niestosownym pragnąć tego wszystkiego? Czyli zakwitnąć jak palma (nie widzieliście kwitnącej palmy, szkoda), rozrosnąć się jak cedr na górach Libanu – tych najwspanialszych nie widziałem, ale i te mniejsze budzą respekt. A oliwki na dziedzińcu jerozolimskiej świątyni – toż to żywe cuda w kamiennej przestrzeni. A ten owoc w starości... Dziś młodzi ludzie boją się mieć dzieci, o starych nie wspomnę. Ale jak drzewo trwa w owocu – tak człowiek trwa w następnych pokoleniach. Psalmista, jak wszyscy jego współcześni, dobrze wiedział, jak dziecku potrzebny ojciec, ale jeszcze bardziej rodzicom potrzebne dzieci. Dlatego tamta epoka nie znała instytucji „domów pogodnej jesieni” ani tym bardziej tego, co mianem „zolu” zwiemy. Bo śpiewane strofy są pochwałą człowieka sprawiedliwego – co znaczyło wtedy więcej niż dzisiaj, w epoce mocno niesprawiedliwej. Ale sprawiedliwy człowiek jest świadom, że nie z niego owa sprawiedliwość. I nie z niego całe to ubogacenie, o jakim śpiewa. To Boży dar. Dlatego dobrze jest dziękować Panu. Nocą i o świtaniu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.