Te wyjazdy formowały uczestników – ale także mnie formowały. Tworzyły tyle więzów między nami...
Wakacje! Przykorkowane autostrady, wypełnione hotele, zadeptane Tatry i Śnieżne Kotły, oblegana przystań na Dunajcu i wypożyczalnie pływających sprzętów na Śniardwach, wykorzystany każdy metr kwadratowy plaży w Helu i nie tylko... Nawet proboszcz na adriatyckiej plaży, a wikary zaszył się na połoninach z przyjaciółmi. I pewnie to wszystko jakoś oddaje klimat dwóch letnich miesięcy.
Jedna pani Gosia wyleguje się na plaży, druga pani Gosia uwięziona w GS-owskim sklepie (który dziś jakoś tam inaczej się nazywa, ale prawa socjalne tam żadne). Tak jak nie istnieją w wielkopowierzchniowych sklepach wielkokapitałowych sieci, których nazw nie chcę wspominać – z motywów patriotycznych nie bywam tam nigdy. Ale Magdzie i Patrykowi nie ulży moja zdeterminowana postawa. A i tak się cieszą, że dostali tak zwany staż i mogą się wreszcie jakoś zaczepić w swojej własnej Polsce. Zresztą – w Holandii wczasów też by nie mieli. Dlatego nie wszyscy ekscytują się wakacjami i tym, że na niektórych autostradach, w niektóre dni i godziny będą podniesione bramki. W ramach jakiejś minimalnej dozy solidaryzmu wypada, by chrześcijanie nad morzem i w górach pamiętali o tych bez szans i widoku na urlop. Jakikolwiek.
A dzieci? Powzdychać by za czasami, kiedy masowo były organizowane kolonie dla dzieci. Przez zakłady pracy, przez różne „branże”, przez wydziały oświaty, przez Caritas, przez parafie. Ja też robiłem to przez kilkadziesiąt lat – i jako obozy wędrowne pod szyldem PTTK, i jako oazy, i jako górskie włóczęgi w kilkanaście osób, i jako ministranckie (chłopcy i dziewczęta) tygodniowe wyjazdy – też w góry, bo takiego mam fioła. Ilu było takich jak ja? Bardzo wielu. Teraz jest mniej. My (w sensie pokoleniowym) nie baliśmy się kiedyś restrykcji władzy komunistycznej, to i nie bardzo przejmowaliśmy się przepisami oświatowymi, sanitarnymi, żywieniowym i wielu innymi czasu wolności. Teraz jest trochę inaczej. Księża pracując w szkole siłą rzeczy zostali wtłoczeni w system kontrolowanej troski o dziecko. Przeskoczenie wszystkich formalnych wymogów jest zaś trudne, pracochłonne i kosztowne. Organizatorzy boją się też nadwrażliwości rodziców. Boją się posądzeń o pedofilskie zachowania – co jest barierą naprawdę odstraszającą. Te same powody odbierają też ochotę różnym społecznym podmiotom, które kiedyś angażowały się w dziecięcy wypoczynek, w budowanie więzów pomiędzy dziećmi, w pokazywanie im pięknej i ciekawej Polski. Ośrodki wakacyjne – także kościelne – komercjalizują się i liczą na innego klienta, niż ksiądz szukający taniego miejsca.
A i dzieci nie te. Rozleniwione, zblazowane, coraz więcej izolujących się od siebie jedynaków, przemądrzałe bo widziały wszystko (w telewizji oczywiście). „Michał, czemu nie chcesz? Na tydzień i za darmo!” Skrzywiona mina i odpowiedź: „Eee, do Raciborza”.
Ja już po siedemdziesiątce, nie dam rady. Została tęsknota za tamtymi, sprzed lat wakacyjnymi wyjazdami do Małego Cichego, do Soli, do Karpacza, do Rzeczki i na Szczytnik... Te wyjazdy formowały uczestników – ale także mnie formowały. Tworzyły tyle więzów między nami. Tyle uczyły – od przeżywania obecności innych ludzi koło mnie przez 24 godziny na dobę, po zaufanie Bogu w sytuacjach czasem strasznie trudnych. Pięknych wakacji życzę!