Jesteśmy coraz bliżej Jasnej Góry...
Zastanawiam się już kilka dłuższych chwil, co mogłabym napisać, by oddać atmosferę pielgrzymkowego szlaku. Jest piątkowy wieczór. Siedzę w namiocie rozbitym we Wręczycy Wielkiej. Można powiedzieć, że rzut kamieniem od Częstochowy. Temperatura jeszcze znośna, ale pewnie niedługo - tak jak w poprzednie noce - mocno spadnie.
Na niewielkim podwórku wokół mnie ponad 20 większych i mniejszych namiotów, w których spędzimy ostatnią noc przed wejściem na Jasną Górę. Już wszyscy wyczuwamy, że to tak blisko. Daliśmy radę. Wokół jeszcze gwar rozmów. Ktoś gra na gitarze, ktoś inny podśpiewuje. Jedni odmawiają kompletę na karimacie rozciągniętej wzdłuż ogrodzenia, inni już szykują się do spania.
Niby nie miałam łatwej drogi, bo znalazłam się w tej grupie pielgrzymów, która była dość częstym gościem służb medycznych. Medycy z wielką życzliwością i jeszcze większym humorem przekłuwali i opatrywali kolejne pęcherze, które wykwitały na moich stopach. Szłam, bo byłam uparta, że dojdę. Szłam, bo jestem przekonana, że to nie jest zwykła droga. To łaska doświadczania żywego Kościoła. Szłam, bo miałam wokół siebie dobre siostry i dobrych braci, którzy byli dla mnie wsparciem. Ciepłe słowo, troska w gestach, pomoc w niesieniu plecaka, łyk coca-coli. Drobiazgi okazują się wspaniałymi darami, za które już jutro będę dziękować Jezusowi przez ręce Matki Bożej.
Bycie częścią pielgrzymkowej wspólnoty przynosi wiele doświadczeń, które kierują myśli w stronę Ewangelii. Jezus przecież uczy nas prostoty życia, ubóstwa, miłości do każdego człowieka. Tego doświadczam wśród tych, z którymi idę do jednego celu.
A już jutro nasz wielki dzień!