Tam to przynajmniej kobiety pokiwały głowami i westchnęły „o mój Boże, ale świnia” - co już było jakimś poziomem oceny.
Wklejam newsy z wczorajszych doniesień internetowych. „Nie żyje dziewczynka zaatakowana siekierą”. I z innego źródła: „Policja zatrzymała 15-letniego mieszkańca (...) podejrzewanego o gwałt”. Swego wyczynu dokonał w kościele, ofiara miała 60 lat. Obrzydliwe, straszne, zatrważające. Podobnych doniesień można by cytować więcej. Nawet poważne (?) portale nie mogą się oprzeć modzie nie tylko na rozpowszechnianie takich newsów, ale i na pozostawianie ich bez komentarza bądź oceny.
Prezentowanie faktów z pomijaniem komentarza, a nawet bez cienia osobistego zaangażowania piszącego dziennikarza wydaje się powszechnym oczekiwaniem wydawców mediów zarówno elektronicznych, jak i papierowych. Tylko pytam: czy dziennikarstwo ma się zrównać z przysłowiowym maglem? Zrównać... Często nie dorasta do poziomu plotek w maglu powtarzanych. Tam to przynajmniej kobiety pokiwały głowami i westchnęły „o mój Boże, ale świnia” – co już było jakimś poziomem oceny.
Inny temat wyłania się spoza przytoczonych i podobnych wiadomości. Pytanie, czy takie straszne i obrzydliwe wydarzenia są specjalnością naszych czasów, czy były i kiedyś. Jasne, że były. Zarówno historyczne źródła, jak i nie wybielające przeszłości historyczne opracowania nie pozostawiają złudzeń. Ziemia nie była rajem. Ale równocześnie zawsze istniała zdecydowana ocena istotnych wartości ludzkiego świata. Zdaję sobie sprawę z przedziwnych, a nieraz przewrotnych interpretacji tychże wartości. Na przykład: życie. Inną wagę miało życie człowieka „urodzonego”, inną wiejskiego pachołka (dziś użylibyśmy innych słów, ale interpretacja wciąż ta sama). Niemniej jednak ośmielam się twierdzić, że powszechna była świadomość fundamentalnych wartości człowieczego świata. I mimo nierównego traktowania ludzi różnych stanów, kary za targnięcie się na fundamentalne zasady moralnego ładu były surowe. Nieraz bardzo surowe.
Jeszcze jeden wątek się nasuwa. Natrętne pytanie, czy możemy mieć nadzieję, na odwrócenie złych tendencji moralnych postaw, definiowania moralnych zachowań, rozmywania moralnego wartościowania? Czytelnicy znają mnie jako felietonistę nadziei. Jak odpowiem na postawioną przez samego siebie kwestię? Mam nadzieję! Wszelako nie obejdzie się bez terapii szokowej. Skończyła się w roku 1648 wojna zwana trzydziestoletnią. W centralnej części Europy nią ogarniętej zostało przy życiu ok. 30% mieszkańców. Zabijała wojna, głód, epidemie z tego wynikłe, grasujące bandy wojaków bez żołdu i bez zasad – a wszystko w atmosferze zniszczenia struktury aksjologiczno–moralnej. Sto lat z okładem później, w małej podgórskiej parafii na pograniczu czesko – kłodzkim proboszcz Václav Tomášek z grabarzem i kościelnym zbierają po polach i lasach ludzkie szczątki, zwożą w jedno miejsce, wygotowują kości (genialna intuicja dezynfekcji!), chowają w ogromnym dole przy kościele. Nad tym grobem stawiają kaplicę wyłożoną czaszkami i piszczelami – widok jest makabryczny, ale było to tylko odtworzenie rzeczywistości. Szczątków ludzkich doliczyli się blisko 30 tysięcy osób. Pojedźcie to zobaczyć, istnieje do dziś – Kudowa w Ziemi Kłodzkiej, wioska Czermna...
Wstrząs wojny przeżyli nieliczni, coś zasadniczego pękło w tych ludziach, niektórzy potrafili to wypowiedzieć zgoła niekonwencjonalnie. W roku 1914 dodano trójjęzyczny napis: „Ofiarom wojen ku upamiętnieniu, a żywym ku przestrodze”. Nie, nie czekam na powtórkę tamtych czasów. Ale jakiś wstrząs wydaje się nieunikniony. Oby Europejczycy na czas zrozumieli znaki czasu, oby otrząsnęli się z moralnego obłędu. Każdy z rozumiejących dramatyzm chwili powinien w swoim małym kręgu jakąś ostrzegawczą „kapliczkę” postawić. Czasu niewiele. Ale wciąż nic straconego. I nie jesteśmy sami – jest Bóg, gwarant moralnego, ludzkiego ładu.