Ludzie! Zacznijcie wreszcie w tym pięknym, zasobnym, z wielorakimi tradycjami kraju, w Polsce, porządek robić.
Ten temat tkwił na dysku już jakiś czas. Były bardziej aktualne. Choć... Choć ten temat w Polsce, a w mojej okolicy od lat, jest szczególnie palący. Emigracja tych najmłodszych – 19 lat, matura (nie zawsze) – i w świat. Kilka lat temu to z całego rocznika do połowy sierpnia wymiotło prawie wszystkich. Została jedna (!) osoba. Teraz na „dobrych” studiach. Bo przecież znam młodych z licencjatem sterczących „na kasie” w... (zamilczę). Albo panią magister opuszczającą i podnoszącą rogatki na przejeździe kolejowym. „Zły kierunek wybrała na studiach”. Być może. Ale większego wyboru wśród tych „dobrych” to nie ma.
Naszkicowałem tło, teraz do felietonowego faktu. Przyleciała z Anglii dziewczyna na pogrzeb babci. Pogodna – zawsze taka była, pewna siebie – nooo, taka to nie była. Mimo raczej smutnej okoliczności – uśmiechnięta przyszła oddać klucz od pogrzebowej kaplicy. Pogadaliśmy trochę, do matury ministrantka. I zaraz potem spakowała niewielką torbę i poleciała w brytyjski świat. „No i jak tam, Angielko?” – zapytałem. „Czemu Angielko? Jestem Polka”. I tak się trochę przekomarzamy, jak kiedyś. Nagle buzia zmieniła wyraz – na poważny i nieco zadziorny. „Rodzice przyjadą do mnie na dwa tygodnie... Teraz rodzice mogą do mnie przyjechać”. Z naciskiem na słowa „do mnie”.
Nic nie odpowiedziałem. Bo zobaczyłem tych, co to zostali. Jak użerają się w nierównej walce z urzędem pracy. Jak najpierw na czarno, potem na półczarno gdzieś „pracują” za nieco więcej niż cena biletu na dojazd. Jak wreszcie załapali się na pełnoprawny staż w... (znowu zamilczę) i są traktowani jak niewolnicy. Jak dostali się na studia, bo mieli ambicje. Zgłębiają dietetykę (bez szans na pracę w niepotrzebnym zawodzie). Albo wkuwają kulturę śródziemnomorską zgoła nie wiadomo po co (jakby polskiej nie było). Albo jeszcze lepiej – zdobywają szlify w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego. Potem dostaną patyk do ręki, żeby w razie powodzi patykiem rzekę zawracać – bezpieczna powódź, nieprawdaż? I każdy z nich będzie w jakiejś mierze długo od rodziców uzależniony. Mieszkaniem. Groszem. Jedzeniem. Ubraniem. No i terminem ślubu, bo nic nie wiadomo. W międzyczasie jakieś „we dwoje” się zawiązuje, dzieci nie ma, rodzice milczą, proboszcz też. No bo cóż ma powiedzieć?