Dzieci? Starcy? Świat woli się bawić.
Jana Pawła II nazywa się czasem „papieżem rodziny”. Bo tak było w istocie. Od przyjaźni z rodzinami, jeszcze z czasów, gdy był młodym księdzem, poprzez teologiczne traktaty – jak chociażby „Miłość i odpowiedzialność”, po wszystkie przemówienia, homilie i adhortację „Familiaris consortio”. Ale papież Franciszek okazał się nie gorszy w tymże temacie. Od Jana Pawła różni go wiele. Jego styl przemawiania jest inny. Ale temat rodziny jest mu nie tylko bliski, Franciszek – mówiąc językiem młodzieży – czuje bluesa. A jego spokojny, nawet monotonny wywód przykuwa uwagę, by w istotnych miejscach wystąpienia zaskoczyć trafnością, a na niby oczywistą sprawę popatrzeć na nowo.
Tak właśnie odebrałem niektóre fragmenty jego improwizowanego przemówienia na alei Benjamina Franklina w Filadelfii 26 września. Przytoczę jeden: „Naród, który nie potrafi zadbać o dzieci, i naród, który nie potrafi zadbać o dziadków, jest narodem bez przyszłości, ponieważ nie ma siły i nie ma pamięci, by iść naprzód”. Utkwiło mi to pewnie dlatego, że podobną myśl wyraża maksyma znana z tablicy przy wejściu na stary cmentarz w Zakopanem: „Narody tracąc pamięć, tracą życie”. Jednak wypowiedź papieża Franciszka idzie dalej, wprost mówiąc o dzieciach i o dziadkach. O pokoleniach oczekiwanych i o pokoleniach, które jak fundament są podwaliną istnienia i życia rodzin, narodów, Kościoła.
Franciszek przyszedł do Rzymu z Argentyny. Inaczej tam wygląda sprawa demografii – zarówno w spojrzeniu na dziadków, jak i na dzieci. Mimo to, papież celnie dotknął obszaru bogatej Północy globu, obszaru euroatlantyckiego. Gdzie popatrzysz – reklamy, okładki kolorowych czasopism i piśmideł, fotoreportaże, filmy – także, a może przede wszystkim tasiemcowe telenowele... Wszędzie króluje młodość, ta od 18. do 30. roku życia. Tylko tych kilkanaście wypreparowanych lat zasługuje na miano życia. Dzieci to problem może i miły, fotogeniczny, ale bardzo uciążliwy. Starsi ludzie... Sprawa tyleż drażliwa, co i kosztowna. No i mało widowiskowa. Taka społeczność – czy narodowa, czy kontynentalna – nie ma siły i nie ma pamięci, by iść naprzód, powtarzam słowa Franciszka. Słowa twardej diagnozy. I słowa proroctwa, które nie jest gderaniem starego biskupa, ale jednym z praw istnienia ludzkiej społeczności.
To improwizowane przemówienie, a w nim przywołane przeze mnie zdanie zostało prawie niezauważone, a przez najnośniejsze media w ogóle zignorowane. Coś mi to przypomina faceta, który, stojąc na skraju przepaści, zawołał: „Mam gdzieś fizykę, grawitację i podobne głupstwa”, zrobił krok przed siebie... To był jego ostatni krok.
Mówią co niektórzy, że księża są nieżyciowi. Dobrze im się gada o dzieciach i o eutanazji. Zwłaszcza o dzieciach, bo ich nie mają (a przynajmniej nie mają na utrzymaniu – dodają złośliwi). A biskupi to dopiero bujają w obłokach! Marzyciele i fantaści. Cudzym kosztem chcieliby świat zbawiać. A świat chce się zabawiać! Głośno, kolorowo, upajająco. Na dziś, na chwilę. Nie, o wieczności mówił nie będę. Rozbawiony świat „wieczność” wykreślił z repertuaru słów i pojęć. Papież o wieczności w tym momencie też nie wspomniał. Mówił tylko o tym, że „taki naród nie ma siły i nie ma pamięci, by iść naprzód”. Tylko tyle i aż tyle: iść naprzód. Argumenty wiary? Nie. Argumenty zdrowego rozsądku. Dobrze, by świat je usłyszał. I przyjął.
Chyba, że świat rozum postradał...