Czarny rynek pracy z udziałem naszych biur

Antoni Tercha, streetworker, który pracował w Holandii, o Polakach jadących do pracy a lądujących na ulicy. Ostrzega przed działalnością niektórych biur pośrednictwa pracy.

- Są takie biura pośrednictwa pracy, które ściągają do Holandii ludzi, żeby mieć pracowników „w rezerwie”. I tacy ludzie pracowali dzień, dwa w tygodniu. Zarabiali w tygodniu 100 euro, biuro ściągnęło 75 za mieszkanie, za dojazd do pracy, za ubranie robocze, słowem - za wszystko. Żaden z tych ludzi jednego euro nie był w stanie odłożyć. Ale byli: w razie potrzeby byli na miejscu gotowi do pracy, albo żeby ich w odpowiedniej chwili przerzucić do innej firmy. I to w zgodzie z umową, bo tak one są skonstruowane. Ale te umowy często są spisane w języku holenderskim! A powinny być w języku zrozumiałym dla pracownika - mówi Antoni Tercha, streetworker Fundacji Barka i wiceprezes strzeleckiego Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Barka”, który przez dziesięć miesięcy pracował jako szef mobilnej grupy streetworkerów w Holandii.

W tym czasie skierował do prokuratury w Holandii dwie sprawy przeciwko jednej z firm pośrednictwa pracy działającej aktywnie na opolskim rynku pracy. - To jest potworny czarny rynek pracy z udziałem naszych biur pośrednictwa. Mogę o tym mówić z pełną odpowiedzialnością, bo tam byłem i widziałem - podkreśla A. Tercha.

Opowiada np. o kilku  pracownikach, którzy po dwóch dniach pracy ulegli wypadkowi w pracy. - Byli poparzeni, mieli jakieś plamy na rękach. Ochroniarze firmy pośrednictwa pracy kazali się im wynosić z mieszkania. Na szczęście byłem tam z asystentką i to się nie udało. Ci poparzeni ludzie chcieli do lekarza, ale okazało się, że umowa o pracę nie jest podpisana, numer SOFI (ubezpieczenia socjalnego i identyfikacji podatkowej - przyp. ak) nie jest wyrobiony. A bez tego nie wolno podjąć pracy! - opowiada streetworker „Barki”.

Wśród innych nadużyć wymienia m.in. płacę poniżej stawki minimalnej obowiązującej w Holandii - pośrednicy zabierają „prowizję” od stawki wypłacanej przez pracodawcę.

Wielu młodych Polaków trafia na ulicę, ponieważ przyjeżdżają do Holandii oszukani przez znajomych zachwalających pracę w Holandii. - Namawiają do przyjazdu, obiecują nie wiadomo co, młody człowiek przyjeżdża, dzwoni do kolegi, ale ten już nie odbiera telefonów od niego. I młody zostaje na ulicy - opowiada inny streetworker „Barki” Piotr Mikołaszek.

Czarny rynek pracy z udziałem naszych biur   Antoni Tercha z asystentką w jednym z miejsc, gdzie nocują bezdomni w Holandii Archiwum prywatne Antoniego Terchy - Takich właśnie nabranych ludzi było na ulicach najwięcej, głównie dziewcząt, które przyjechały za namową kogoś poznanego przez internet. Trzeba też uważać na dworcach czy miejscach przyjazdu. Są zorganizowane grupy Polaków, którzy czekają na przyjeżdżających, nawiązują kontakt, obiecują pracę, zapraszają na drinka z tej okazji. No i budzi się taki nowy rano, tylko, że już bez plecaka, dokumentów, laptopa. Zostaje goły i wesoły. Myśmy pomagali Polakom, którzy lądowali na ulicy po 3 dniach pobytu w Holandii! - dodaje Antoni Tercha.

Więcej na temat pracy opolskich streetworkerów w Holandii w „Gościu Opolskim” nr 44/ 1 listopada.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..