Cmentarze, gdyby z obłoków spojrzeć na ziemię, jawią się w te wieczory i noce jako wielkie, świetliste plamy wysyłające ku niebu sygnał.
Schodziłem z gromadą ministrantów ze Śnieżki przez Biały Jar. W jego zaklęśnięciu taka nietypowa piramidka głazów. Młodzież obsiadła kamienie. Z informacyjnej tablicy została tylko pionowa tyczka. Wobec tego tłumaczę: 20 marca 1968 roku schodziła tędy międzynarodowa grupa turystów. Zmiotła ich lawina, jej czoło było wysokie ponad 20 metrów. To na czym siedzicie, jest kurhanem 19 osób, które tu zginęły... Nie skończyłem zdania, a nikogo już tam nie było. Rozpierzchli się jak wróble. Miejsce śmierci, kurhan, mogiła, grób... Jakiejkolwiek byśmy nazwy użyli, spotkanie z takim miejscem zawsze jest znaczące. Czasem napawa lękiem, zwykle wspomnieniami. Spokojem też? Oczywiście. I oczywiście można się do grobów, cmentarzy, trumien, urn (zwanych kiedyś popielnicami) przyzwyczaić. Jak ksiądz, jak grabarze, jak wszyscy, którzy umieraniu towarzyszą i ludzkimi szczątkami się zajmują. A tak czy owak ziemia jest wielkim cmentarzyskiem. Miliony ludzi żyło przed nami. Obecne cmentarze to tylko maleńka cząstka globalnej nekropolii.
Ale to nie jest tryumf śmierci! To jest pochód życia. Nie tylko biologicznego, które swój kres w każdym żywym stworzeniu osiąga. Ale jeśli zadziwić się człowiekiem, jego życiem, jego nadziejami, jego oczekiwaniami, nawet jego rozczarowaniami – to każdy grób, każdy pogrzeb, każdy cmentarz jest osobliwym punktem, w którym czas i przestrzeń nie zamykają się, a otwierają ku perspektywie wielowymiarowej. A kończące się życie biologiczne człowieka uwalnia się ku pełni istnienia jego ducha. Nie mamy dobrych słów na określenie tej rzeczywistości. Słowa rodzą się z ciała, z materii, z jej ograniczoności. Nie są w stanie opisać nieograniczonego.
Zostają nam symbole. Między innym symbol światła. Symbol szczególny, bo zakorzeniony w pierwszych zdaniach Biblii: „I rzekł Bóg – niech się stanie światło”. Zakorzeniony też w Ewangelii. „Jezus przemówił: Ja jestem światłością świata!” I trafiło to do naszej modlitwy: „...a światłość wiekuista niechaj im świeci”. Zapalamy więc na grobach – i tych rzeczywistych, i tych symbolicznych – światło. Nie wystarcza nam jeden znicz. Jak pisałem przed tygodniem, „dywanem światła okrywamy groby”. Cmentarze, gdyby z obłoków spojrzeć na ziemię, jawią się w te wieczory i noce jako wielkie, świetliste plamy wysyłające ku niebu sygnał. Sygnał życia – my tu jesteśmy! Sygnał tęsknoty – za tymi, co już odeszli; także za świetlistą nieskończonością, którą przeczuwamy. Wreszcie sygnał miłości – bo skąd by wzięła się tęsknota?
Innym symbolem są wypominki. Lubię je czytać na cmentarzach. A parafianie znoszą je całymi stertami. Z pamięci dodaję swoich zmarłych... Wielki i znaczący symbol łączności, wyraz więzów nie tylko z tymi, co odeszli, ale i pomiędzy nami, żywymi jeszcze tu i teraz. „Ale ksiądz interes na tych wypominkach ma” – wzdychają co niektórzy. Jaki tam interes. Wszystko, co materialne i z tej ziemi, musi materialnie funkcjonować. Cmentarze, pracownicy, procesje, pogrzebowe kaplice. A i ministrantom jakaś zachęta się należy. Zamiast być przy grobie babci z najbliższymi – są dla wszystkich, i to długo. A poza tym – o ileż więcej wydaliśmy na kwiaty i znicze... Wiem, też mam groby swoich bliskich. Pewnie i ten grosz ofiarowany poprzez wszystkie zaduszkowe wydatki jest jednym z symboli, którymi w niebo wołamy. I choć Bóg i Jego aniołowie są poza przymusem pieniądza, to chyba tę naszą mowę symboli rozumieją.