Łatwo nawet z krzyża uczynić miecz dzielący ludzi. Tego nie potrzebuje ani Bóg, ani Polska.
Wspominałem kiedyś w felietonie swoją Babcię Domicelę. Przy jej grobie zawsze mam lekcję historii. Nie tylko rodzinnej, ale losów Polski i Polaków. Już sam Lwów – jej miasto – to kawał ojczystej historii. Także etnicznego przemieszania Rzeczypospolitej: Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie, Czesi, Niemcy, Węgrzy, Cyganie... A Domicela za mąż wyszła za Antoniego, którego ojciec po polsku nie mówił – tylko po czesku i po „austriacku”. Ale oba te wątki zatarły się w rodzinnej tradycji. Ich dzieci – czyli mój Tato, Stryjowie i Stryjenki – to już wątek całkowicie polski. Po prostu Polska ubogaciła Horaków i wchłonęła. I za Polskę walczyli, cierpieli, ginęli. Tadeusz i Marian – polegli w latach 1919 i 1920. Roman (Tato) – ranny w wojnie z bolszewikami w roku 1920. Kazimierza, aresztowanego przez gestapo, zatłukli Sowieci w ostatnich dniach roku 1944. Stefania i Zofia, wojenne łączniczki, skazano na 10 oraz 5 lat Sybiru. Przeżyły. Dziadek Antoni i Stryj Marian spoczęli na cmentarzu Obrońców Lwowa. Po stronie mojej Mamy lista może mniej „efektowna”, ale patriotyzm równie gorący i czynny.
Chwalę się? Bynajmniej. Wiele rodzin mogłoby zacniejsze historie opowiedzieć. Z tego wyrosły moje i następne pokolenia. Wyrosły i w dużej mierze zatraciły. To, że patriotyzm poszarzał, powodów ma wiele. Najpierw przesiedlenia. Ja z metryką ze Lwowa – ale przesadzony na Śląsk. W krainę moją i nie-moją. Rzucony pośród ludzi dobrych, ale nie-swoich. Kilka milionów Polaków tak przeflancował Stalin. To już trzy pokolenia, a skutki stalinowskiej inżynierii społecznej są wciąż żywe. Pamiętajcie o tym, jeśli macie szczęście trwać w ziemi waszych pradziadów na Mazowszu, Podkarpaciu, Kujawach, Podlasiu czy innych regionach. Myśmy mieli mniej szczęścia. Żyć z tym trzeba, ale bywa, że nie rozumiemy się wzajemnie. Nawet słowo „Ojczyzna” pojmujemy inaczej.
Drugi powód katastrofalnego załamania się patriotyzmu to Katyń, Oświęcim i wiele innych tragedii. Elitę narodu wymordowali nam Sowieci pospołu z Niemcami. Narodowi amputowano głowy, sumienia, etos pracy, dobre tradycje. Trzeci powód topnienia patriotyzmu to walec komunistycznego wychowania dwóch pokoleń w PRL. Szkoła, reżimowe harcerstwo, wszystkie ZMS-y i podobne twory, przeinaczone święta narodowe, nawet ten „drobiazg”, jakim jest korona, co to „spadła” z głowy białego orła.
Czwarty – świeżej daty, a przerażający – powód to dewastacja wszystkich obszarów życia Polski na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Młodzi mówią, że „tu się żyć nie da”. I jadą w świat. Tam nie jest im zbyt różowo, ale żyć się da. Dopiero na obczyźnie budzi się patriotyzm. Dla mnie zaskoczeniem było tyle biało-czerwonych flag na kwietniowej uroczystości w Dachau, gdzie tak licznie była obecna Polonia z pobliskiego Monachium i z odległych ośrodków także.
O wszystkim tym wiemy. Po co więc pisać? Otóż, po to, by w chwili nabrania oddechu po wyborach nie zatracić się w rozliczeniach, sporach, partyjniactwie, robieniu sobie na przekór (i na złość)... Repertuar nieograniczony. Niestety. Wymienionych przyczyn cofnąć się nie da. Ale, zdając sobie z nich sprawę, trzeba wspólnymi siłami niwelować ich skutki – prawne, administracyjne, edukacyjne, cywilizacyjne, kulturowe, ekonomiczne, przemysłowe, komunikacyjne. Pewnie wiele innych. A religijne?
Jako proboszcz, kiedyś także rekolekcjonista, wiem, jak wielki jest potencjał jednoczący ludzi różnych regionów, warstw społecznych, kulturowych tradycji – jeśli tylko ożywimy wiarę. Wiarę, w której centrum jest Jezus. Natomiast strzec się trzeba instrumentalnego wykorzystywania Kościoła, religijnych tradycji, świąt. Bo łatwo nawet z krzyża uczynić miecz dzielący ludzi. Tego nie potrzebuje ani Bóg, ani Polska. A złoty róg wciąż jest w naszych rękach. Tylko zagrać...