W wielu dziedzinach życia parafialnego, czy szerzej: duszpasterskiego, potrzeba zgoła innych rozwiązań, pomysłów, kierunków.
Felietonista-ksiądz powinien zauważyć zaczynający się adwent.
Zauważyłem, i to jakiś czas temu. Bo to świece na wieniec kupić trzeba, pomyśleć o duszpasterskich materiałach na roraty. Ze świecami problemu nie ma. Z materiałami nieco trudniej, bo chciałoby się, żeby były prawdziwie adwentowe. Przywykliśmy w przygotowaniu adwentu i rorat myśleć o dzieciach. Bo to od dziesięcioleci żywioł szczególny. Kiedyś rzeczywiście żywioł i to tłumny żywioł. Czy to w dużym mieście – tu wspominam centralną parafię w Bytomiu. Czy to w małym miasteczku – tu wspomnienia wiodą mnie do przygranicznego Kietrza. Czy nawet w wiejskim kościele – chociażby w moim Nowym Świętowie. Kościół był wypełniony. Przestrzeń wokół ołtarza zatłoczona dziećmi z lampionami. Kiedyś roraty bywały rano – i to wcześnie. Pora nie była przeszkodą. W wielu miejscach tak zostało. Ale coś się zmieniło. Dzieci znacząco mniej, w wielu rejonach katastrofalnie mniej. Dorosłych zresztą także. Szkolne migracje też robią swoje. Nawet na poziomie podstawówki i także w środowiskach wiejskich część dzieci jeździ do innej szkoły. Miastowi nie wiedzą o wędrownych gimnazjalistach. Dzieci to czy młodzież? W każdym razie w grudniowy świt już są na przystanku, a wieczorem to albo sił, albo ochoty nie mają. Nie dziwię się.
Rozmawialiśmy wczoraj z gospodynią o tym naszym rozjeżdżonym życiu. Bo to bez samochodu ani rusz. Na wsi to całkiem, a nawet w mieście trudno funkcjonować. Czy pracując w fabryce cukierków (świetne „krówki” u nas robią), czy pracując w szkole – dla pozbierania godzin potrzebne dwie, czasem trzy szkółki, czy będąc proboszczem. Wygoda? Może i tak. Ale napięty czas przede wszystkim. Rano dziecko zawieźć do szkoły (przedszkola), po zajęciach odwieźć. Jeśli się pracuje, to wszystko zaczyna być równaniem o wielu niewiadomych. Wiem, kiedyś dzieciaki same z daleka wędrowały piechotą i do szkoły, i na roraty. Ale nie te dzieci, nie te czasy, nie to zdrowie, nie to bezpieczeństwo... To wszystko – i wiele innych czynników – zaciążyło nad adwentem, roratami, ba! nad całym naszym życiem. Rzeki patykiem nie zawrócisz, natężenie zmian stylu życia jest tak wielkie, że porywa wszystkich jak powódź.
W wielu dziedzinach życia parafialnego, czy szerzej: duszpasterskiego, potrzeba zgoła innych rozwiązań, pomysłów, kierunków. Wiele się dzieje, to prawda. Więcej w dużych ośrodkach, w miastach i aglomeracjach. Na obszarach wiejskiego rozdrobnienia czujemy, że konserwacja dawnych tradycji już przestała wystarczać. Brakuje przede wszystkim potencjału ludzkiego. A i duszpasterze, wśród których wielu to ludzie wiekowi, nie nadążają za zmianami. Podziwiam ich (siebie chwilami także), za uparte trwanie na służbie Boga i parafian. Podziwiam tych, którzy wiekiem bardzo zaawansowani, a duchem wiary i nadziei wciąż młodzi. Może więc nie trzeba szczególnych nowości, tylko tej żywej wiary i nadziei?