Co było najpierw? Czy najpierw była wiara i to z niej wyrosły święta? Czy najpierw było świętowanie i ono stało się podłożem wiary?
Oczywiście, jeśli pytamy o te konkretne święta przed nami, o Boże Narodzenie, to ono wyrosło z konkretnej wiary. Ta zaś opiera się na konkretnym wydarzeniu i jego religijnej interpretacji. Krótko ujmując – w Betlejem urodził się Jezus, o którym twierdzimy, że jest Bożym Synem. Ale przecież tylu ludzi, w tylu środowiskach, na tylu plakatach, billboardach, reklamach, gadżetach „ma święta” bez bożonarodzeniowej treści. Ewentualnie z tą treścią, wykorzystaną jednak tylko dekoracyjnie. Często wykoślawioną i sprowadzoną do jakiegoś surrealistycznego drzewka osypanego śniegiem i faceta w czerwonej szlafmycy. Nawet i kolędowe śpiewanki rolę ozdób pełnią. Takich ludzi i takich środowisk jest całkiem sporo – i to nie od dziś. Może więc wiara i świętowanie nie są koniecznie ze sobą powiązane? Może jedno i drugie jest w stanie istnieć niezależnie od siebie? Może potrzeba świętowania jest jakimś pierwotnym instynktem człowieka? A wiara (jeśli jest) staje się usprawiedliwieniem świętowania i je porządkuje? Wiem i to, że wiara może zgasnąć. Wtedy świętowanie staje się puste i smutne. Nie pomoże nawet wyjazd ani w Alpy, ani na Majorkę.
Wyrosłem w tradycji świętowania pełnego wiary. Ale równocześnie od dziecka ocierałem się o to inne świętowanie – bez wiary. Niepokoiło mnie takie świętowanie. Czasem, nawet jako dzieciaka, co nieco irytowało. Wewnętrznie, bo niby jak inaczej mogłem reagować? Z czasem przyszła duma z tego, że ja nie „mam święta” ale, że jest Boże Narodzenie. Dopiero później dorosłem do decyzji pójścia na teologię. Wiara wyrażająca się świętowaniem była w moim życiu wcześniejsza. I takich ludzi jest wielu, myślę, że w Polsce jest to zdecydowana większość. A ci inni? Cokolwiek bym napisał, może zostać zrozumiane jako wywyższanie się, chwalenie się wiarą, może nawet jako pogardzanie innymi. Wszystkim życzę wesołych świąt – cokolwiek by to miało znaczyć. I cieszę się, że na swój sposób też świętują. Istnieje przecież jakiś, może nikły, łączący nas motyw. I może swoim świętowaniem z wiary wyrosłym sprowokuję w ich sercu nieśmiałe pytanie, skąd moja radość się bierze... Ale takie oczekiwanie i takie świadectwo muszą być bardzo pokorne. I naprawdę autentyczne. Inaczej można i wiarę, i świętowanie ośmieszyć.
Kilka kilometrów, o czym kiedyś wspomniałem, mam do czeskiej granicy. Świętować to tam świętują, ale inaczej niż u nas. Chrześcijan i w ogóle wierzących tam mniej, są okolice, gdzie stanowią margines. Ale Vánoce obchodzą, choinki stawiają. Naprzeciw szkoły w przygranicznej miejscowości była apteka, do której regularnie od lat jeździłem. Dwa lata temu przy ścianie szkoły zobaczyłem dużą, porządnie zrobioną szopkę – drewniane słupy, dach, żłóbek, duże dwuwymiarowe figury Maryi z Dzieciątkiem i Józefa... Zaskoczenie! Ktoś wpadł na pomysł, ktoś pomysłu „nie uwalił”, nikt nie zniszczył, nie dopisał komentarza na ścianie. Na świętowanie ogółu nałożyła się czyjaś wiara. Widoczna, mimo to dyskretna, wyrażona ze smakiem i bynajmniej nie tandetna. Odebrałem to jako odbudowywanie podstawowego znaczenia świętowania. To i w Polsce potrzebne, mimo, że wierzący stanowią większość.