Sylwetka. Boże Narodzenie na tej wyspie to czas cyklonów. Przypuszczam, że ks. Joachim Leszczyna jest tam nieco odrębnym zjawiskiem meteorologicznym.
Bardzo smakują mu duże, prażone ćmy, które nazywają się findi. Gdy tonęła łódź z jego motorem, nie panikował, tylko robił zdjęcia. Kiedy cyklon zerwał piorunochron na 30-metrowym maszcie radia – wspiął się na szczyt, bo inni bohaterowie jakoś w okolicy się nie pojawili. Trochę na szczycie huśtało, przyznaje. I się śmieje. – Ja mam w życiu zawsze wesoło – mówi. To wchodzenie na wysokość to może jakaś tradycja. Kiedy z pielgrzymki dzwonił do rodziców, żeby powiedzieć, że idzie do seminarium, musiał wspiąć się na drzewo – bo nie było zasięgu. Obok misjonarza siedzi jego mama Helena Leszczyna i siostra Teresa Jarzyńska. Co rusz pojawia się i znika siostrzeniec Dominik, który raz udaje głośno mruczącego kota, za chwilę przybiega z balonem, a potem z lemurem „ogoniastym”. W domu rodzinnym ks. Joachima Leszczyny MSF, misjonarza Świętej Rodziny, w Kotulinku (część parafii Kotulin), jest wesoło, miło, swojsko. Na zdjęciach oglądam księdza na starodawnym (jak dla nas, w Polsce) traktorze marki „Hanomag”, niosącego worki na budowie (katedry, jak się okaże na końcu), z rozbawionymi dziećmi, na targu, na przeprawie przez rzekę, w drodze przez błota i wyrwy tras Madagaskaru, w czasie liturgii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.