Wydawało mi się, że wiszącą tam w powietrzu radość Bożego Narodzenia aż da się kroić.
- Wiesz Mieciu, był taki moment, że ja się popłakałem, łzy mi o, tak leciały – mówi do kolegi Andrzej. Siedzimy za stołem w przedwojennym „gasthausie”, dziś wiejskiej i szkolnej sali sportowej w Jarnołtówku. Zaczynamy wigilijną ucztę, a za nami godzinne przedstawienie jasełkowe w wykonaniu 27 dzieci i młodzieży z tutejszej szkoły stowarzyszeniowej i niepublicznego gimnazjum. Koledzy Miecia i Andrzeja kiwają głowami. Też płakali. A co mi tam. Przyznaję się i ja.
- Są tu tacy, którzy na Wigilię nie będą mieli ciepłego posiłku, tylko herbatę i opłatek. Może na ulicy wielu im się nie kłania, ale dzisiaj jest dzień wyjątkowy: tu się z nimi wszyscy dzielą opłatkiem – mówi Agata Fiałkowska, katechetka w szkole. I dzielą się, całują, ściskają - moi koledzy zza stołu z sołtysem, radnym, proboszczem, nauczycielami, szanowanymi obywatelami.
Na tę Wigilię zaproszeni byli wszyscy mieszkańcy wsi Andrzej Kerner /Foto Gość A. Fiałkowska jest autorką i reżyserką spektaklu jasełkowego „Gdzie jest nasze Betlejem?”. Była w nim scena – jak dobrze pomyśleć – wstrząsająca. Oto pierwsza wigilia repatriantów z Kresów, powojennych mieszkańców Jarnołtówka. Do drzwi puka Niemka z dzieckiem na ręku i prosi o gościnę. Nie może być! Wroga wpuścić? W końcu ojciec rodziny decyduje, że jednak trzeba, bo Wigilia, bo człowiek, bo Bóg. Pytam Agaty Fiałkowskiej czy to nie pobożna przesada, idealizowanie przeszłości? Opowiada mi o tym, że jej dziadkowie, którzy przyjechali ze Wschodu, mieszkali w jednym domu z ówczesnymi mieszkańcami wsi – Niemcami. – Jak jednym chleba brakowało, to się dzielili z drugimi. I to mnie zainspirowało – mówi pani katechetka. Nagle z drugiego końca stołu, ktoś spontanicznie intonuje „Lulajże Jezuniu”. Sala śpiewa, nikt nie musi zachęcać, głosy pełne, naturalne. Jest radość.
- 80 lat temu na tej scenie byłam aniołkiem – mówi z nostalgią Joanna Turek, jedyna przedwojenna mieszkanka Jarnołtówka, która mieszka tu do dziś. I też mówi, że ludzie sobie jednak - mimo wszystko - pomagali. Ona wyszła za Polaka. Naprzeciw niej siedzi młody sołtys wsi Dawid Kowol. – Zależy mi, żeby mieszkańcy Jarnołtówka stanowili zintegrowaną społeczność, gotową do realizacji wspólnych projektów, niesienia sobie wzajemnej pomocy i okazywania życzliwości. Myślę, że to spotkanie doskonale wpisuje się w naukę jaką niosą apele papieża Franciszka – mówi.
Iwona Jakóbczak, szefowa parafialnego zespołu Caritas, podkreśla, że w organizację wiejskiej wigilii włączyło się 26 osób. Z Koła Gospodyń Wiejskich, zespołu Caritas, rady sołeckiej, szkoły, OSP, nadleśnictwa. Nagle komendant straży leśnej, Artur Fiałkowski wyskakuje na środek sali i wierszem winszuje wszystkim, o kolędę prosi. I znowu śpiew. Mąż pani Iwony, człowiek z dredami, gra na bębnie, koledzy co płakali w czasie jasełek, klaszczą weseli.
Panie z Koła Gospodyń Wiejskich przygotowały jedzenie Andrzej Kerner /Foto Gość – Dla kogo jest puste miejsce przy stole? Żyjemy w czasach kiedy można świętować Boże Narodzenie i Boga nie spotkać. Ciągle pozostaje pytanie czy jesteśmy ludźmi dobrej woli. Chciejmy przeżyć te święta tak, aby Bóg narodził się w naszym sercu. Niech Boża Dziecina, która przyszła na świat zagości w Waszym sercu, przyniesie Wam pokój i radość – mówi ks. Jerzy Waindzoch, składając życzenia.
A jedzenie? – znakomite. Panie z Koła Gospodyń Wiejskich znają się na tym. Kotleciki rybne, kapusta prawdziwie kiszona, dobrze ugotowane ziemniaki, domowe ciasta palce lizać, kutia: wszystko super! Ale – niech wybaczą - i tak najbardziej najadłem się atmosferą, spontanicznością i życzliwością jaka panowała w sali sportowej w Jarnołtówku. Wydawało mi się, że wiszącą tam w powietrzu radość Bożego Narodzenia aż da się kroić.