Nietypowe i subiektywne. Garść danych okraszona jest przemyśleniami uczestników i autorki.
Razem, a osobno - w kilku miejscowościach grupy się mijały Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość To nie jest zwykła relacja z EDK. Dla porządku będzie w niej parę liczb, danych, jakaś opinia uczestników. Rok temu na tyle było mnie stać po przejściu EDK i odespaniu paru godzin. Tym razem, już dzień później, będzie trochę osobistych refleksji, pytań retorycznych i myśli z trasy.
Więc na początku garść statystyk.
W tym roku w naszej diecezji były już 4 trasy EDK. Uczestnicy dowiadywali się o nich najczęściej od znajomych, z kościelnych ogłoszeń, internetu, prasy bądź innych mediów. Najmłodsi liczyli 11-12 lat, najstarsi skończyli 60, byli studenci i pracujący. Znacząco przeważali mężczyźni, ale z roku na rok coraz więcej pań podejmuje wyzwanie.
Najstarszą, gogolińską nitką szły tym razem 53 osoby. Z Opola, skąd EDK ruszała po raz pierwszy z kościoła Przemienienia Pańskiego, marsz rozpoczęło ok. 250 osób. Na trasie pielgrzymi spotykali też idących do tego samego celu uczestników IV męskiej pielgrzymki, organizowanej przy jezuickiej parafii NSPJ.
Z Kędzierzyna-Koźla na Górę Świętej Anny podążyło ponad 130 osób, dwa razy więcej niż w ubiegłym roku, drugą - do sanktuarium św. Jacka w Kamieniu Śląskim wybrało 36 osób. Wśród uczestników byli nie tylko mieszkańcy tych trzech miast, ale też Nysy, Prudnika, Głubczyc, Raciborza i innych miejscowości. Także członkowie bractwa św Józefa z Jełowej i Zawadzkiego czy ewenement - grupa nowicjuszy - oblatów ze Świętego Krzyża, przybyłych z o. Bogusławem, który w zeszłym roku był na Pogorzelcu.
Jak zauważa Bartłomiej Tumiłowicz, koordynator kędzierzyńskich grup, ciekawostką jest, że średnia wieku wynosiła tam prawie 35 lat, gdzie według statystyk EDK w Polsce jest o 10 lat niższa. - To taka specyfika regionu. Nie wszystkim udało się przejść, może spróbują za rok, bo wiele osób idzie po raz kolejny - uśmiecha się inicjator akcji.
W drodze na Kalwarię
A teraz relacja uczestnicząca, subiektywna, nie „na gorąco”, ale już po odespaniu zmęczenia, u progu Wielkiego Tygodnia.
A więc ruszamy... z placu kościoła św. E. de Mazenoda w Kędzierzynie-Koźlu Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Idę
Co sprawia, że „zwykły” człowiek, uczący się lub pracujący, decyduje się przejść nocą 40 km po to, by na trasie rozważać Drogę Krzyżową? Wyzwanie? Chęć przekroczenia swoich możliwości? Namowy znajomych?
- Idziemy rodzinnie, z moimi dziećmi. Ja z racji wieku i obowiązków biorę pod uwagę, że mogę zejść z trasy, ale będziemy się starali. Jest z nami jeszcze pracownik mojej firmy - opowiada Piotr Paskuda z Raciborza. - Mamy dużo intencji odnośnie do rodziny, pracy i przyzwyczajeń, które warto by zmienić. - Ja traktuję to jak rekolekcje, bo nie udało mi się w tym roku w żadnych uczestniczyć - dodają jego syn Krzysztof i córka Marysia.
- My już drugi raz, z nowymi intencjami. Bo warto iść i się trochę poruszać - mówią małżonkowie, Reinhold i Irmgarda Golenia z Dobrej.
Mnie przekonała radość uczestników gogolińskiej trasy, których dwa lata temu żegnałam przed wyjściem, a potem witałam zmordowanych, zmęczonych, ale szczęśliwych na rajskim placu. Teraz już sama uśmiecham się na samą myśl o EDK.
Kędzierzyn-Koźle, kościół oblatów. Zaczynamy Mszą św. Przy Komunii św. refleksja: „Jezu, przyszedłeś teraz do mojego serca, więc razem pójdziemy Drogą Krzyżową tej nocy”. I słowa oblata, o. Mariusza Piaseckiego, plastycznie przedstawiającego to, co spotkało Zbawiciela. Brutalny obraz, realistyczne szczegóły - w porównaniu z tym czekająca nas droga to ledwie przydługi spacer... I zdanie na pożegnanie: Tam gdzie kończą się siły, zaczyna się modlitwa.