Nadzieja wyrasta z prawdy. Z rozeznania rzeczywistości. Z uznania zaniedbań. Z mądrości. Z wysiłku. Ze wzajemnego zaufania. Z poczucia odpowiedzialności.
Przyglądam się zdjęciom z Triduum Paschalnego w moim kościele... Obawiałem się, że liturgia będzie w niepełnym składzie ministrantów - chłopaków i dziewcząt. Nasze okolice wyludniają się, 20 lat i 26 proc. ubytku populacji. Z podstawówki jest w zakrystii jedna, no, może dwie dziewczyny. Chłopców ze czterech. Z gimnazjów niewiele więcej. No i trochę starszych.
Kiedyś trzeba było stosować dolną granicę wieku w świąteczne dni. Teraz dołączają starsi ze studiów, pracujący, przyjeżdżający na święta. I tak być powinno. I to cieszy. Jak chociażby ci dwaj bracia w garniturach przy kadzidle.
A cała ekipa dobrze w liturgii zakorzeniona, stąd spokój, ład, przejrzystość i powaga akcji. Każdy i każda wie, co w danej chwili ma czynić. Rozumiemy się bez słów, często wystarcza spojrzenie, nawet kiwnięcie palcem niepotrzebne.
To nie tylko cieszy proboszcza, ale i uczestników celebracji wciąga, uspokaja, otwiera serca. Nic bym sam nie zdziałał, gdyby tej drużyny wokół mnie nie było. Słowo drużyna jest od „druh”, czyli przyjaciel...
Ale brakuje mi niektórych osób. Pożenili się, za mąż powychodziły, świętują już gdzie indziej, często już z dziećmi. Na emigracji, jakoś tak się składa, może ze dwie osoby ze służby liturgicznej. Jedno i drugie też cieszy. To mianowicie, że poza krajem niewiele, i to, że rodziny pozakładali. A przecież i jakiś zgrzyt czuję z innego powodu. Nie ma wśród nas kilku osób, które wybrały - no tak, wybrały, bo przecież to były ich wolne i świadome decyzje - życie bez sakramentów.
Rozmawiamy w gronie księży. Któryś mówi: „Miałem cztery chrzty. Cała czwórka bez ślubu, nawet cywilnego...” Nie oceniam, nie feruję wyroków. Raczej pytam siebie, ile warte były duszpasterskie wysiłki, może tych wysiłków brakło? A może były chybione? Tym trudniej znaleźć odpowiedź im bardziej aktywni byli ci młodzi ludzie w parafii - a teraz znaleźli się poza sakramentalnym życiem. Mam nadzieję, że nie są poza wiarą. Ale zaakceptowali pogański sposób życia. Czy można wtedy uważać się za chrześcijanina? Wpływ otoczenia - powie ktoś. Wiem, ten wpływ jest bardzo mocny, coraz natrętniejszy, wszechobecny. To robi swoje. A nasz wpływ - chrześcijański, jest widać coraz słabszy, nie znaczący, nie brany pod uwagę w kształtowaniu życia. Czy tak?
Pytam - już nie tylko siebie, ale pytam wszystkich chrześcijan i Polaków: dlaczego wartości, które wyznajemy, przestały być żywe? Dlaczego przez tylu ludzi, nie tylko młodych, przestały być brane pod uwagę? 1050. rocznica chrztu księcia Mieszka przed nami. Długo trwało kiełkowanie ziarna Ewangelii wśród Polan i pobratymczych plemion. Ten proces scalał ich w jedno - aż ukształtował się naród. Teraz, na naszych oczach (a pewnie i z jakimś naszym współudziałem) posypało się wszystko. I więź wiary, i więź narodowej jedności.
Posypało się, ale nie rozsypało się. Doświadczam tego w swojej parafii. Od lat też jestem felietonistą nadziei. Prawdziwa nadzieja jednak wyrasta nie z hasła „jakoś to będzie”, nawet nie z pobożnego gadania „Bóg dopomoże”. Nadzieja wyrasta z prawdy. Z rozeznania rzeczywistości. Z uznania zaniedbań. Z mądrości. Z wysiłku. Ze wzajemnego zaufania. Z poczucia odpowiedzialności.
Dopiero takiej nadziei Bóg błogosławi. Tego życzę Polakom i chrześcijanom na rocznicę chrztu Mieszka, Polan i Polski.