Nyskiego hospicjum Pola Nadziei w niedzielę 17 kwietnia.
Eksplozja młodości i radości. Dorosłych nie brakowało. Zamyślonych też nie. Pochylam się nad wózkiem, maleństwo śpi spokojnie. „Załapaliście się na 500+”, uśmiech, krótka rozmowa. I trudne słowa: „Mąż jest chory...”. On dodaje: „Jestem pod opieką hospicjum, teraz wszystko dobrze”. Poważni, a jednak otoczeni radością, spokojni. Hospicjum po to jest – by przynosić spokój, a radość budzić. Pola Nadziei – coroczna akcja ruchu hospicyjnego w Polsce. Żeby społeczeństwo wiedziało, czym są hospicja, gdzie są i jakie są. Że to nie ostateczny wyrok, a nadzieja. Jak czytam na jednym z transparentów niedzielnego marszu: „Nie jesteś sam: to twoja nadzieja”. A na murze hospicjum baner: „i zostanę z Tobą aż do wieczora... i potem też”. Bo w chorobie najtrudniejsza jest samotność. Hospicjum – tak domowe, jak stacjonarne oprócz jakże ważnej pomocy ściśle medycznej i pielęgniarskiej przynosi obecność drugiego człowieka. Dlatego wyjście na ulice miast pracowników hospicjum, wolontariuszy (tych było w Nysie ponad dwieście osób) jest potrzebne. Wszystkim. Bo wszyscy są potencjalnymi pacjentami i podopiecznymi hospicjum.
Hospicjum – nyskie, inne także, ma kontrakt z NFZ. Ale środki stąd płynące nie starczają na wszystko. Dlatego hospicja starają się pozyskiwać fundusze również z innych źródeł. Akcja Pola Nadziei oprócz wymiaru informacyjnego ma także wymiar materialny – w publicznej zbiórce gromadzone są datki wszystkich ludzi dobrej woli. Dlatego te całe drużyny młodych, „umundurowanych” wolontariuszy – chłopców i dziewcząt – ze skarbonkami, papierowymi żonkilami i uśmiechem. Po zakończeniu całodziennej zbiórki, po marszu przez miasto, w siedzibie hospicjum kolejka młodych, widać, że już zmęczonych ludzi, opróżnia skarbonki. Liczarka metalicznie stuka, księgowa zapisuje... Podliczyła. Uzbierali w Nysie 31,5 tysiąca. Dużo? Niby tak. Ale to zaspokoi tylko część potrzeb niezaspokajanych przez NFZ.
A marsz? Pochód uformował się na Rynku Solnym. Czcigodne to miejsce. Perspektywę zamyka barokowy kościół, okala również barokowy gmach „Carolinum” – od lat liceum, z drugiej strony dom, właściwie gmach, sióstr elżbietanek. To stąd wyszła na ulice Nysy i świata bł. Maria Luiza Merkert – opiekunka chorych, prekursorka idei domowego hospicjum (za jej czasów mówiono „ambulante Pflege”). Zatem – formuje się pochód. Są wolontariusze, są pracownicy lecznicy – z medycznym dyrektorem Janem Lubeckim, są członkowie stowarzyszenia będącego prawnym fundamentem hospicjum – z prezesem ks. Wacławem Leśnikowskim, są ludzie, którzy mają wiele powodów do wdzięczności za opiekę albo nad sobą, albo nad swoimi bliskimi. Na tle murów Carolinum widać transparenty – będą obwieszczały wszystkim nadzieję niesioną przez hospicjum. Ustawiły się mażoretki – uczennice wspomnianego gimnazjum i liceum. Jest orkiestra. Jest wielu ludzi – także przypadkowych. Ale widać, że wszystkich wciąga kolorowa, radosna atmosfera. Są patrole policji zabezpieczające przejście pochodu aż do nyskiego Rynku, gdzie na tle zabytkowych kamienic i budowli Starej Wagi miejskiej, po przemówieniu ks. Wacława Leśnikowskiego, marsz się zakończył. Ale uczestnicy rozchodzą się jakoś powoli. Atmosfera Pól Nadziei wielu jeszcze przetrzymuje na Rynku dłużej.
Ładnie to wyglądało, żonkili na podziękowanie darczyńcom nie brakło. Ale wszystko trzeba było przygotować. W to zaangażowani byli pracownicy i członkowie stowarzyszenia hospicyjnego. Na widok zwijających banery ktoś komentuje głośno: „Światło zgasił, studio pozamiatał!”. Wszystko trzeba spakować, uprzątnąć, ze skarbonkami pójść do księgowej... Nawet pogoda wytrzymała. A dobry Bóg błogosławił ludzkiej dobroci.