Mecz, w którym piłką były słowa. Mariusz Wlazły tu też pokazał klasę.
Czego nie wiecie o Mariuszu Wlazłym?
Przy okazji podpisywania można było zamienić jeszcze parę zdań... Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Czy masz jakiś wzór wśród siatkarzy? Jak układają się relacje z innymi siatkarzami, którzy przecież są często dużymi indywidualnościami?
I w klubie i w reprezentacji, na zgrupowaniach są różne osobowości, ale trzeba wyznaczyć sobie priorytety, które się muszą pokrywać z priorytetami całej drużyny. W młodszych zespół stara się poprowadzić i wypracować to trener, u starszych jest profesjonalizm, każdy wie, co ma robić, co musi wykonać i na ile dogadywać się z innymi. Ja cenię każdego zawodnika, jestem otwarty, staram się go poznać, nie oceniać z góry i nawet jeśli nam jakoś nie po drodze, wydobyć z niego jak najwięcej dla grupy i dla siebie, uczyć się od niego. Nigdy natomiast nie starałem się porównywać z innymi, także swoich umiejętności, bo każdy siatkarz ma określone predyspozycje i talenty. Raczej patrzę pod kątem ludzkim, rozwoju osobistego i cech, które dany człowiek reprezentuje, które chciałbym bądź nie posiadać.
Jak sobie radzisz z upadkami, bo prócz sukcesów są one nieodłączną częścią kariery sportowej?
W życiu sportowca ważne są dwie rzeczy: żeby dążyć do wyznaczonego celu i nie załamywać się, jeśli coś nie idzie po naszej myśli. Zdarzają się porażki, ale najlepszy wygrany mecz, choćby z najtrudniejszym przeciwnikiem nie uczy tak, jak porażka, bo właśnie wtedy trzeźwo spogląda się na swoje błędy i wyciąga wnioski na przyszłość. To motywuje, żeby pracować więcej. Zresztą nikt nie gra ciągle na wznoszącej linii, raz jest lepiej, raz gorzej. Ważne, żeby utrzymać się w pewnym dobrym przedziale.
Po otrzymaniu tytułu mistrza świata Twoja rozpoznawalność wzrosła. Jak to wpłynęło na Twoje życie?
To ma dobre i złe strony. Dobre, bo się przekłada na działania, które można podejmować – jak np. prowadzenie fundacji, pozyskiwanie sponsorów, popularyzacja tej dyscypliny. Złe, bo gdy podczas parodniowego urlopu chcę wypocząć i cały czas poświęcić rodzinie, wiele osób mnie rozpoznaje, prosi o autograf czy zdjęcie.
Jesteś wierzący, otwarcie o tym mówisz, a jak wyglądają kulisy życia duchowego sportowców podczas różnych wyjazdów?
Na zgrupowaniach rzeczywiście bywa trudno np. ze Mszą św., czasem się nie chce w niej uczestniczyć, bo jest zmęczenie lotem, treningami, ale prawie każda drużyna ma jakiegoś opiekuna duchowego, do którego się zwraca w razie potrzeby. Wyjeżdżając np. z reprezentacją też mamy swojego kapelana, który nie narzuca się, ale wspiera nas swoją obecnością i modlitwą. Bywa, że odprawia dla nas Msze św. w pokoju. Czasami tylko za dużo gada... (śmiech)
Obowiązkowe selfie, najlepiej z całą rodziną i mistrzem Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość A co byś robił, gdyby nie grał w siatkówkę? I co dalej, bo też jesteś studentem...
(Po chwili milczenia i uśmiechu) To trudne pytanie.
Zacząłem grać bardzo wcześnie i ten sport na tyle mnie pochłonął, że musiałem dokonywać wyborów, poświęcać wiele, by trenować. Chodziłem do szkoły budowlanej i myślałem, by jeśli nie wyjdzie z siatkówką, pójść na architekturę. Ale chyba dobrze, że wyszło... (śmiech).
A studia, które od pewnego czasu podejmuję – Uważam, że każdy człowiek powinien się ciągle rozwijać. Przy moim braku czasu studiowałem na wielu uczelniach, ale zwykle kończyło się na pierwszej sesji, choć była naprawdę walka z zaliczeniami i egzaminami. Teraz studiuję w Opolu i myślę, że kierunek, na którym jestem, pomoże mi w rozwijaniu fundacji i zarządzaniu nią. Chcę pracować z młodzieżą, ale do tego trzeba mieć uprawnienia. Także celem mojej fundacji jest zaszczepianie w dzieciach miłości do siatkówki i ducha sportowego. Nie skupiam się na szkoleniu, od tego są kluby, różne organizacje.
Będziesz śledził dokonania kolegów w turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk?
Nie lubię oglądać w telewizji meczów siatkarskich. To dla mnie trudne, jako dla kibica, który kiedyś był tam w środku. Przed TV jest więcej emocji niż na boisku. Tam ma się na to wpływ, można kontrolować sytuację, a tu zaraz myślę, co zrobiłbym inaczej... Np. na mecz z Niemcami na turnieju kwalifikacyjnym nie mogłem patrzeć. Pewnie musi minąć trochę czasu, przejdę pewien etap i już się nie będę tak stresować... (śmiech).