Warto pamiętać, komu zorganizowana obecność wierzących w życiu politycznym przeszkadzała - obu straszliwym reżimom totalitarnym.
Dzieje się. I to skłania do postawienia pytania, co to jest polityka. Bez znaku zapytania, bo to bardziej problem niż proste pytanie. Skąd problem? Do "Gościa Niedzielnego" dołączona była ostatnio kartka z formularzem zbierania podpisów poparcia inicjatywy ustawodawczej dotyczącej niedzieli. Pojechałem na zakupy. Do marketu. Oczywiście, polskiego, do innych nie chodzę. "Ale się nasłuchałam!" – usłyszałem od spotkanej na parkingu znajomej, która zwróciła się do sąsiadów o podpisanie wspomnianej deklaracji z "Gościa". Młoda, sympatyczna, wcale nie jakaś nawiedzona dewotka. Czego się nasłuchałaś? "Bo ja w niedzielę najwięcej zarobię, a jak będzie przymusowe wolne, to kto mi wróci?". Hmmm (to oczywiście cytat), chrześcijanin z poganinem nie dogadają się. Bo ktoś, kto niedzielą kupczy, to poganin.
A co jeszcze usłyszałaś? "Że PO chciało to wprowadzić, a teraz PIS bierze to za swój pomysł". Zaraz, czy chodzi o pomysł, czy o wartości? Dla człowieka, każdego, to jedno z podstawowych praw wolności. Dla chrześcijanina – Boże przykazanie. I uczmy się od muzułmanów, zanim oni nas piątku nie nauczą. "No, ale ksiądz wie, że jedni są za tymi, drudzy za tamtymi". Ale przecież ci z tymi, a tamci z owymi powinni razem dbać o sprawy, które partyjne nie są. "Ee, ksiądz nie z tego świata. Ludzie myślą inaczej". Ręce i nogi opadają. Prędzej zrozumiem ową pogankę od kupczenia niedzielą niż ludzi o mentalności plemion Tutsi i Hutu (przepraszam za porównanie, pewnie krzywdzące owe wojownicze plemiona). I okazuje się, że wciąż wraca mój problem: co to jest polityka? Mój?
Wieczorem znalazłem w internecie pod jakimś tekstem taki wpis, wklejam: "Inicjatywa ustawodawcza na mszy tak mnie poirytowała, tak zburzyła mój świąteczny nastrój, że wyszłam ostentacyjnie z kościoła. Po mnie wychodzili inni. Nie wiem, czy o to chodziło biskupom". Domyślam się, że poszło o wspomnianą inicjatywę. Ja też o tym mówiłem w ogłoszeniach i do "Gościa" odsyłałem. Skoro chodzi o inicjatywę dotyczącą właśnie święcenia niedzieli (wierzący tak to nazywają), to niedzielne ogłoszenia są dobrym miejscem dla poparcia tejże inicjatywy. We wspomnianym poście nie padło słowo "polityczny", ale odczuwam atmosferę "nie mieszać polityki do Mszy". Racja, też tak uważam, ale uparcie pytam: co to jest polityka?
Stara i mądra definicja powiada, że polityka to rozumna troska o dobro wspólne. Kto winien o dobro wspólne się troszczyć? Każdy należący do konkretnej społeczności – od wioski, miasta, gminy, po cały kraj. Znam wieś, w której nie doszło do wyboru ani sołtysa, ani rady sołeckiej. Czy to jest wieś apolityczna? Uchowaj nas, Boże, przed taką apolitycznością. Oczywiście, wątków polityczno-partyjnych nie powinno się mieszać w niektóre obszary społecznego życia. Na przykład: szkoły, szpitale, parafie itd. Ale czy w tych obszarach nie powinno być rozumnej troski o dobro wspólne? Nie tylko powinna być, ale owa troska powinna tam być szczególnie żywa.
Cała bieda w tym, że drogi budowania dobra wspólnego pomieszały się wielu ludziom i ugrupowaniom z samym dobrem. Drogi – czyli sposoby, metody, stosowane rozwiązania i środki mogą być różne i dyskusyjne. Stąd różnice partii politycznych. Ale dobro wspólne jest wspólne. Czy wierzący (także my, katolicy) nie powinni w tej trosce o dobro wspólne brać udziału? Czy nie powinni się organizować? Totalitarne systemy wypchnęły z politycznego porządku państw europejskich zorganizowanych chrześcijan. W międzywojennej Polsce mieliśmy w Sejmie i Senacie duchownych. W tym samym czasie w niemieckim Reichstagu była partia centrowa, której szefem był ksiądz – nieprzeciętny proboszcz z Raciborza ks. Carl Ulitzka. Warto pamiętać, komu zorganizowana obecność wierzących w życiu politycznym przeszkadzała – obu straszliwym reżimom totalitarnym.