Można odwrócić sprawę i próbować politykę uczynić narzędziem ewangelizacji. Ale...
Przed tygodniem pisałem, cytuję: „komu zorganizowana obecność wierzących w życiu politycznym przeszkadzała – obom straszliwym reżimom totalitarnym”. Mogło się zdawać, że Horakowi marzy się bezpośrednie zaangażowanie duchownych w życie polityczne. On do sejmu, biskup do senatu. Broń Boże! Nic z tych rzeczy! Nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki. Woda płynie, wszystko płynie (πάντα ρεί – jak twierdził nie bez racji starożytny Heraklit). Zmieniają się kształty życia społecznego, inne są dziś realia ekonomiczne, polityczne niż były kiedyś. Taki wydumany, prosty powrót do politycznej przestrzeni byłby niszczącym anachronizmem.
Wyrosłem, jako ksiądz, w otoczeniu i pod wpływem sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Jedną z jego zasad tworzących tło programów oazowych, było trzymanie się z dala od tematów politycznych. Twierdził, że czyniąc Ewangelię trzonem tematyki zarówno rekolekcji oazowych, jak i całorocznej pracy formacyjnej, inicjujemy najgłębsze przemiany, także społeczne, wśród ludzi. Zresztą – co znaczyło wtedy słowo „polityczne”? System ogarniający wszystkie dziedziny życia był jeden i kontrolowany przez jedną partię. Słowo „partia” zatraciło tu swoje źródłowe znaczenie jako „część”. Dlatego określenie „polityczny” mogło oznaczać albo działanie w ramach tej monopartyjnej struktury, albo przeciwnie – walkę o uwolnienie się od niej. Ojciec Blachnicki wybrał drogę trzecią – ewangelizację. Nie on jeden.
Czym była droga, jaką nakreślił Kościołowi w Polsce inny sługa Boży, genialny strateg duszpasterstwa, prymas Stefan Wyszyński? Tworzone przez niego programy duszpasterskie (przede wszystkim „Wielka Nowenna”) to też była ewangelizacja. Inne były metody, drogi i cele poszczególnych elementów programu obu wielkich duszpasterzy. Nie przeciwstawne, a dopełniające się. Było między nimi czasowe przesunięcie – rozwój ruchu oazowego przypadł na lata po zakończeniu Nowenny. Ale pomysły jednego i drugiego, mimo że nie były kierowane ku rozbiciu monopartyjnego systemu, spotkały się z ogromną wrogością ówczesnej władzy. Wielu czytelników, podobnie jak piszący te słowa, ma tu swoje doświadczenia. Bezsilność totalitarnej władzy bywała czasem kabaretowa... A wszystko wyrosło z komunizmu. Polska zaś do dzisiaj nie zdołała odbudować powszechnej i rozumnej troski o dobro wspólne – mimo że jest wśród polityków wielu ludzi mądrych, wrażliwych i odpowiedzialnych.
Przywołałem przed tygodniem postać niemieckiego polityka przełomu lat 20. i 30. minionego wieku, ks. Carla Ulitzki, proboszcza w Raciborzu. Inne czasy, inne państwo, inne późniejsze dzieje. Hitler spowodował spustoszenie, a wywołana przez niego wojna unicestwienie struktur politycznych. Nie mnie oceniać inny kraj i ludzi – niech więc tyle wystarczy.
Podsumowując – polityka jest dziś czym innym niż była – πάντα ρεί. I choć kiedyś też nie wszystko było w niej kryształowo czyste, to przecież za naszych dni jest gorzej i brudniej. A może dzięki szybkim i wścibskim mediom wiemy więcej? Może politycy świadomi, że zawsze są „na scenie” popisują się nieraz jak gimnazjaliści? Może łatwiej o prowokacje pomiędzy bardziej krewkimi przedstawicielami politycznych środowisk? Może i powszechny dzisiaj upadek obyczajów i brak kindersztuby? Pewnie wszystkiego po trosze. I to nie tylko w Polsce. Dlatego księżom nie polecałbym wchodzenia w ten obszar, nawet zabawowo, jak to się ponoć ostatnio trafiło. Naszym zadaniem jest ewangelizacja. Wiem, można odwrócić sprawę i próbować politykę uczynić narzędziem ewangelizacji. Ale to tak, jakby młotkiem laptopa naprawiać.