Właśnie nadziei najbardziej naszemu światu brakuje. Oby więc krakowskie Dni tę nadzieję ożywiły.
Światowe Dni Młodzieży... Światowe – a zatem z definicji ogromne. I potrzebne. Bo świat idzie w kierunku tej zamaszystej światowości. Ogromne przedsięwzięcie logistyczne, głębokie przygotowanie treściowe, komunikacja – w tym zmartwienie o wydolność sieci telefonicznych i internetowych (no i czy wystarczy gniazdek na wetknięcie ładowarek). A przede wszystkim ogromna eksplozja wiary, entuzjazmu – co bez wątpienia nadzieję w ludziach nie tylko młodych ożywi. Bo to właśnie nadziei najbardziej naszemu światu brakuje. Oby więc krakowskie Dni tę nadzieję ożywiły.
Jako młody ksiądz zetknąłem się – przez młodzież parafii, gdzie byłem wikarym – z „oazą”. Tak się wtedy mówiło. Tak mówi się i teraz, ale jest to już tylko hasłowe określenie dużo bogatszej rzeczywistości. Zetknąłem się i wciągnęło mnie. To było więcej niż druga (po seminaryjnej) formacja – nie tylko kapłańska, ale wręcz chrześcijańska. Dlatego nad moim biurkiem wisi portrecik ojca Blachnickiego, obok resztka świecy mojego pierwszego turnusu rekolekcyjnego sprzed 42 lat.
Dzień wspólnoty, czyli taki lokalny dzień młodzieży i Kościoła, mieliśmy wtedy na Błyszczu – z Ochotnicy Górnej kawał drogi. Na piechotę oczywiście. Ze świadomością, że w kilku innych punktach oazowej mapy dzieje się to samo. Tak zaczynało się tworzenie zrębów większej wspólnoty. Były krajowe narady odpowiedzialnych, oazy rekolekcyjne animatorów, były komunikaty i materiały formacyjne. Po zredagowaniu trzeba je było „wydrukować”. Mieliśmy w Lublinie taką maszynę do pisania, która zapamiętywała tekst na perforowanej taśmie. Potem tłukła beznamiętnie całą noc. Trzeba jeszcze było wszystko posegregować. Obłędnie musiało wyglądać to chodzenie kilku osób wokół dużego stołu i rozkładanie poszczególnych kart wydruku. Reprezentanci regionów zabierali materiał ze sobą. Siermiężne czasem to było, a konspiracja pomagała budować wspólnotę.
Czy to przetrwało? Po części. Dużym ciosem był stan wojenny i emigracja Ojca. Ale była też inna przyczyna – zmienność kadry duszpasterskiej. Jest czymś naturalnym, a nawet teologicznym, że w życiu Kościoła właśnie ksiądz jest punktem ogniskowania się zarówno ludzi jak i różnych działań. Przenieśli wikarego – z punktu widzenia diecezji było to potrzebne. Ale gdy go brakło w tym konkretnym miejscu diecezji, zaczątek lokalnej wspólnoty często słabł i z czasem się rozsypywał. Nawet jeśli następca usiłował zachować owoce pracy poprzednika. Ale przecież tak czy owak ziarno poczucia wspólnoty, jaką jest Kościół, wydaje owoce pomnożone przez wielość różnych inicjatyw, ruchów, stowarzyszeń. I w ramach tej wielkiej wspólnoty powstają mniejsze ogniska ludzi zjednoczonych nie tylko abstrakcyjnie wokół Jezusa, ale też namacalnie i czynnie ze sobą, w imię Jezusa, wokół konkretnych dzieł – czy to ewangelizacyjnych, czy charytatywnych, czy rodzinnych, czy wychowawczych, czy wielu innych.
Daleko odszedłem od Światowy Dni Młodzieży? Nie. Kardynał Wojtyła bywał na dniach wspólnoty na Błyszczu nad Tylmanową. Już jako papież w jednym ze swoich przemówień wskazał na oazowe spotkania jako na źródło Światowych Dni Młodzieży. A więc to dalszy ciąg tamtego i jeszcze wcześniejszego – bo sięgającego dnia Zesłania Ducha Świętego budowania wspólnoty wspólnot. Widzę też w energii, jaką przygotowania już wyzwalają, ogromny potencjał wspólnototwórczy. Pewnie nierównomiernie rozłożony w skali kraju, ale przecież właśnie różnice potencjałów wyzwalają moc. Możemy zatem mieć nadzieję, że krakowskie dni ogromną moc wiary i miłości wyzwolą.
Tylko potem nie wyłączajcie tego silnika!