Libańczycy mają czas, Holendrzy spokój a Czesi chętnie i pięknie śpiewają.
Gospodarze słowami i gestem zapraszali gości Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość - Myślałam, że to żart, ale okazuje się, że tak faktycznie jest... A śmiałam się z opowieści siostry z Grabiny, która umówiła się z gośćmi na 7.50, żeby zdążyli na Mszę św. na 8.00. a oni zeszli się ok. 8.10 i zupełnie nie rozumieli jej zdenerwowania - przyznaje Karolina Augustyn, wolontariuszka z Białej, od ponad pół godziny czekając na przyjazd gości, którzy już dawno temu „wsiadali do autobusu”. To tylko jedna z różnic kulturowych, które zaskoczyły Polaków, zresztą nie tylko w tej grupie.
- Rzeczywiście, podobnie było przy śniadaniu. Na początku chciałam ich poganiać i dyscyplinować, teraz myślę, że trzeba raczej podać im godzinę zawierającą pewien margines czasu - uśmiecha się siostra Pia, józefitka z parafii Matki Bożej Szkaplerznej z Grabiny. To ona gości grupę prawie 50 Libańczyków.
Ale zaraz dodaje, już poważniejąc: - To pokazało mi cenną rzecz, że przecież nie trzeba tak pędzić, patrzeć ciągle na zegarek. Można zrobić to samo spokojnie, ciesząc się obecnością z drugim człowiekiem. Tak samo Holendrzy, jak widzę tutaj, przyjmują wszystko spokojniej. Bo to człowiek jest dla człowieka a nie dla czasu i zegarka. Gdy uświadomimy, że w tej drugiej, różnej od nas osobie przychodzi do nas Chrystus, od razu łatwiej przyjąć tę inność. Nie dajmy się sami nakręcać jak zegarek – podsumowuje.
Był czas na radość i dobrą zabawę. Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Okazało się, że większość gości, zarówno przebywających w Grabinie, jak i Czechów goszczących w Łączniku i Holendrów, których przyjęto w Białej jest uzdolniona muzycznie. Nie trzeba ich namawiać wcale do śpiewania, bo wchodząc sami coś intonowali bądź włączali się w śpiewy.
W Dniu Poznania, w czwartek, odwiedzili Szwedzką Górkę i zamek w Mosznej. Potem dotarli na festyn z okazji Dni Miasta, którego termin specjalnie przeniesiono, by mogli w nim uczestniczyć.
Było gwarnie i wesoło. Gospodarze, by przybliżyć polskie zwyczaje przedstawili gościom śląskie wesele. Czesi zaśpiewali ludową pieśń i zatańczyli... czeską polkę, Holendrzy zaśpiewali hymn, pieśni i przedstawili swoją parę królewską a Libańczycy pokazali jak tańczyć ich taniec – deptę. To tylko niektóre z atrakcji, bo do dyspozycji byli też rycerze, atrakcje sportowe i wieczór z muzyką. Piątek będzie bardziej modlitewny.
- To niesamowite doświadczenie radości dzielenia się wiarą i tego, że jesteśmy dla siebie darem. Oczywiście jest stres, bo chcielibyśmy, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. My już wcześniej uczyliśmy się podstawowych wyrażeń, pisowni arabskiej niepokojąc się jak się porozumiemy. Ale trzeba sobie uświadomić, że spotykamy się, by się wzajemnie ubogacać i sobą cieszyć. I uruchomić pokłady kreatywności – uśmiecha się s. Pia.