Musimy o tym pamiętać i cierpliwie tłumaczyć nierozumiejącym tego, że nie można i że nie chcemy Jezusowego Królestwa politycznymi środkami budować. No i sami o tym pamiętać musimy.
To było chyba 36 lat temu. Miałem wokół siebie gromadę parafialnych dzieci, grono animatorów, programy Ruchu Światło-Życie. I dużo zapału wynikającego z wiary i nadziei. A i dzieci były jak moje, i sprawa była moja, moich przyjaciół-animatorów także. Kolejny dzień, kolejna – i chyba najważniejsza – celebracja. Sceneria szczególna – opuszczony, zrujnowany kościół. Tak jak cała ta wioska w górach. Odnowienie przymierza chrztu świętego. Przeżywam to razem z dziećmi. Podchodzą do zniszczonej, ale napełnionej wodą chrzcielnicy, by wypowiedzieć formułę przyjęcia Jezusa jako swego Pana i potwierdzić to znakiem krzyża nakreślonym ową wodą. Dzieci skupione, znam je dobrze. Wiem, że czynią to z całym dziecięcym przekonaniem. Przeżywam to z nimi. Na dworze szaro i mglisto, w dolinach powódź. My ponad tym wszystkim.
Ewangelizacją nazywaliśmy wtedy doprowadzenie człowieka, konkretnej osoby do przyjęcia Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela. Można było tego oczekiwać od starszych dzieci – już właściwie młodzieży. Później określenie „ewangelizacja” nieco się rozmyło, akcent przesunął się na samo głoszenie Ewangelii konkretnym osobom. Znałem te dzieci, ich rodziny. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ich decyzja podjęta owego rekolekcyjnego dnia nie obroni się wobec nacisków dorastania i świata. Ale przecież ona była ważna. I potrzebna. A jeśli nawet zatracą jej znaczenie, jeśli ją nawet kiedyś odrzucą – to jestem przekonany, że w innym „kiedyś” będą miały do czego wrócić. Boże dary są nieodwołalne.
Wspominam to, bo dziś składamy deklarację wobec Jezusa – Króla. Że obieramy Go Królem naszego życia, naszej rodziny, naszego środowiska, naszej Ojczyzny. Ale takie decyzje mają moc jako decyzje osobowe. Ja obieram, nie tłum. Inni też są ważni – ale wybór jest osobowy, mój. Chociaż gdy dokonywany jest we wspólnocie z innymi, nabiera głębszego waloru. I jeśli ta wspólnota jest rzeczywistą wspólnotą wartości, celów, wysiłku – to łatwiej przy podjętym wyborze trwać.
Takie decyzje mają moc jako decyzje osobowe – powtarzam to stwierdzenie. Im bardziej poczujemy się zjednoczeni dzisiejszą decyzją, im bardziej każdy i każda z osobna będzie tego wyboru na co dzień strzegł, strzegła – tym większe owoce będą. Owoce? Jakie? W ostatecznym rozrachunku chodzi o owoce wielorakiego dobra wśród ludzi. A „wielorakie dobro” to przecież inne określenie królestwa Bożego. Tego, o którym Jezus w Ewangelii wciąż mówi. Apostoł Paweł tak to ujął: „Królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” (Rz 14,17). Gdy Jezusa o Jego królowanie zapytał Piłat – namiestnik cesarza, zatem polityk – Jezus odrzekł: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36). Musimy o tym pamiętać i cierpliwie tłumaczyć nierozumiejącym tego, że nie można i że nie chcemy Jezusowego królestwa politycznymi środkami budować. No i sami o tym pamiętać musimy.
Przeczytaj także:
Nie trzeba ogłaszać Jezusa królem Polski