Liturgiczna tradycja Kościoła - choć stara - jest ciągle nowa. Obawiam się, że z wielu przyczyn i w różnych obszarach zostanie ona znów spłycona. Nie ze złej woli. Z gorliwości.
Zaczyna się Adwent. Zadumany pieśniami proroków; także naszymi pieśniami z wiary ojców zrodzonymi. Radosny pewnością spełniania się Bożych obietnic. I zdziwiony, że Przedwieczny Ojciec miał (i wciąż ma) fantazję większą od naszej. Zanurzyć się w bogactwie biblijnych czytań, biblijnych śpiewów, w tradycji pokoleń. Liturgiczna tradycja Kościoła choć stara – jest ciągle nowa. Obawiam się, że z wielu przyczyn i w różnych obszarach zostanie ona znów spłycona. Nie ze złej woli. Z gorliwości, aby ożywić udział wiernych w liturgii, aby przekazać treści dotyczące dzisiejszego życia społeczności Kościoła i narodu.
Kilka lat temu zadzwonił do mnie na początku Adwentu jakiś człowiek. „Po co czytaliście Izajasza, Pawła i Mateusza?” Odpowiedziałem: żeby zastanowić się, wyjaśnić, podpowiedzieć... – Przerwał mi. „Ale potem było coś zupełnie innego”. Ale ja mówiłem... – Znowu mi przerwał: „Wiem co ksiądz mówił, słuchałem w internecie. Ale tak sobie myślę, że księża nie lubią Biblii”. Długo mi tłumaczył, w niektórych sprawach miał rację, niektóre zbytnio upraszczał. Sięgam więc do postanowień Soboru Watykańskiego II, cytuję: „Zaleca się bardzo, by homilia, w której w ciągu roku liturgicznego przedstawia się na podstawie świętego tekstu tajemnice wiary i zasady chrześcijańskiego życia, była częścią sprawowanej liturgii. Bez poważnego powodu nie należy jej więc opuszczać we Mszach świętych sprawowanych z udziałem wiernych w niedziele i święta nakazane” [KL 52]. To najogólniejsze i źródłowe sformułowanie. Można pytać, co to jest homilia, jakie mogą być jej formy i środki wyrazu. Można pytać, co jest tym „poważnym powodem” dla którego można ją opuścić. Można pytać, czy wolno ją zastąpić czymś innym. Można pytać, czy i w dni powszednie, zwłaszcza przy większym udziale wiernych, homilii być nie powinno. Można też pytać, czy w owe dni wypada ignorować treść biblijnych tekstów. Szczegółów jest wiele i nie tu miejsce na ich roztrząsanie.
Jest jeszcze jeden liturgiczny szczegół, który nasuwa się na myśl – modlitwa powszechna. Powszechna dlatego, że powinna ogarniać szeroki zakres spraw. Szeroki, ale jednak określony i uporządkowany w czterech punktach. Najpierw sprawy i ludzie Kościoła. Potem potrzeby wspólnoty społecznej i narodowej. Wreszcie niedole ludzi cierpiących fizycznie i duchowo. Na koniec intencje zgromadzonych i poleconych modlitwie. I jeszcze coś – „prośby nie powinny mieć charakteru dydaktycznego i nie jest ich celem podawanie wielkiej ilości idei lub tematów. Winny być krótkie, a styl zwarty i jasny”. Nie zawsze te zalecenia bywają brane pod uwagę.
W liturgii parafialnej posługujemy się zwykle gotowymi wzorcami. Warto sięgać jedynie po te, które respektują ogólne zasady dotyczące modlitwy powszechnej. W roku 1970 Konferencja Episkopatu wydała podręcznik zawierający wspomniane zasady oraz teksty na niedziele i niektóre święta oraz zestawy próśb we wspomnianych czterech obszarach. Można na konkretną sytuację komponować bardzo zróżnicowane formuły. Od tamtego czasu zmienił się układ lekcjonarza mszalnego – zatem prośby nie harmonizują z czytaniami. Zmieniły się także realia naszej codzienności i z tego powodu podręcznik już nie całkiem aktualny. Przydałby się zaktualizowany.
Miałem, jako młody ksiądz, dwóch mistrzów w dziedzinie liturgii. Jeden to był ks. prof. Wacław Schenk. Historyk liturgii. Uważaliśmy go za tradycjonalistę, choć czasem jawił się jako rewolucjonista – dziwne? Bo to było inaczej. Znając historię i tradycję, potrafił z niej wydobyć to, co w naszych czasach było potrzebne. Drugim moim mistrzem był Sługa Boży, profesor tegoż samego uniwersytetu, ks. Franciszek Blachnicki. Był odbierany jako progresista, postępowiec. Po części to była prawda. Ale jego postępowość wypływała nie z błyskotliwych pomysłów dnia dzisiejszego, a z otwartego namysłu nad istotą liturgii i jej historią. Obaj byli sobie bez wątpienia bliżsi, niż nam się zdawało. Bogu dziękuję za tę szkołę, jaką odbyłem u nich obu.