Mówią, że jeśli ginie jeden człowiek, umiera cały świat - to czy nie można uratować świata, ratując jedno dziecko?
Wigilia... Cóż tu komentować – powie ktoś. I wstawi na fejsa zdjęcie reniferowo-bajkowe z tekstem: „Świątecznie”.Rzeczywiście, tego komentować nie sposób. To domaga się ewangelizacji, nie komentarza. Próbowałem, ale chyba spudłowałem. Nadawałem pewnie na innej częstotliwości.
Wigilia... Czyli tuż-tuż matczyne rozwiązanie. Skoro „rozwiązanie” to znaczy jakiś węzeł istnieje? Oczywiście. Najpierw biologiczny – nieziemsko skomplikowany. Ale także węzeł emocjonalny. Radość oczekiwania na spotkanie twarzą w twarz – matki z dzieckiem. I na odwrót. Zarówno ten emocjonalny jak i ten biologiczny mają swoje zapętlenia. Przecież do istoty każdego węzła i węzełka należą jakieś tam pętelki, nieprawdaż? Biologiczne: jak to będzie przez kolejne miesiące? Błogosławieństwo czy ciężar? Wszak mówi się: „ciężarna” lub „w stanie błogosławionym”. Jak to będzie z urodzeniem? Zwłaszcza pierwszego dziecka, gdy wszystko jest jeszcze tajemnicą, której kobieta nie doświadczyła. Pętelka obaw – czy szczęśliwie się urodzi, czy zdrowe, czy jakichś powikłań nie będzie...
A te emocjonalne. Czy one czasem nie są większe i bardziej zapętlone? Na przykład: dziewięć miesięcy dojrzewania do zaakceptowania dziecka niechcianego. Pół biedy, jeśli tylko nieplanowanego. Gorzej, jeśli narzuconego wolą mężczyzny. Czasem samolubnego męża, czasem gwałciciela. Albo tak, jak było z moją Mamą i mną – Rodziców, zanim się urodziłem, rozdzielił front zatrzymany rozkazem Stalina w roku 1944. Nie było skypa, komórki, ani najzwyklejszego telefonu na drucie. Samotność Taty pewnie nie była tak dojmująca, jak samotność Mamy. I czy ja to jakoś „czułem”? Nie mam pojęcia. Zresztą – co dziecko, to inna sytuacja, inny splot owych węzełków, inne możliwości trwania, inne perspektywy i możliwości. Inna też siła ducha rodziców, a może i siła ducha dziecka – o czym pojęcia nie mamy.
Zatem Wigilia. Trudne tuż-tuż Maryi, Józefa i Jezusa w Betlejem. A dzisiejsze Betlejem... Mój Boże – ten okropny mur odgradzający je od świata. Zresztą – tego muru są setki kilometrów. Gdyby tak pieniądze potrzebne na beton, maszyny, transport i pracę zamienić na chleb. Ileż Palestyńskich dzieci poszłoby spać w sytości. I chyba żadne nie goniłoby za pielgrzymami z oliwną gałązką proponując ją za „one dollar”. A i tak Betlejem to nieomal raj w zestawieniu z odległym o kilkaset kilometrów Aleppo. Tyle matek przeżywało tam z dziećmi pod sercem swoje wigilie. Wiele z nich nie doczekało rozwiązania. Zginęły one, a dzieci wraz z nimi, od bomb czy snajperskich kul. A te, które zdążyły się urodzić, by na drugi dzień uschnąć z przerażenia, głodu i pragnienia? Panie, Twoje Betlejem to nie było jeszcze takie straszne. A gdy wpadli tam oprawcy Heroda, by mordować dzieci, licząc na to, że Ciebie w ten sposób się pozbędą, to Ciebie uratowało anielskie ostrzeżenie. Dlaczego anioł nie ostrzegł innych ojców i matek? Dlatego i my „nic nie pojmujemy, ledwo od strachu żyjemy”.
Pozostaje uwierzyć i zaufać. I pokochać Ciebie i wszystkie dzieci, którym wigilia wypadła w jakimś wirze nienawiści, wojny, okrucieństwa, podłości... Pokochać? Ale cóż to słowo znaczy wobec naszej bezradności? Gdyby jednak się rozejrzeć, uratować, pomóc, utulić choć jedno dziecko... To byłbyś może Ty? A z tym Dzieckiem uratowałbym cały świat? Mówią, że jeśli ginie jeden człowiek, umiera cały świat – to czy nie można uratować świata, ratując jedno dziecko?