Jezusowa Ewangelia z życia wyrastała, z opowieści o ziarnach, chwastach, owieczkach i rozbójnikach...
Papież Franciszek mówił niedawno o potrzebie zejścia z kanapy, o kupieniu sobie wyczynowych butów, mówił wreszcie o pójściu na peryferie. Dobrze mówił. Buty sobie kupiłem, nie wyczynowe, co prawda, a lekkie obuwie taktyczne z atestem dla służb mundurowych. Akuratnie na kolędę w moim terenie – rozrzucona zabudowa, czasem ślisko, czasem błotno, czasem zimno. Sprawdzają się w każdych warunkach. No i chodzę po kolędzie, także po peryferiach wioski jednej i drugiej. Po peryferiach wiary także. Właściwie więcej po owej kolędzie siedzę niż chodzę. Kanapy nie lubię, parafianie wiedzą, że preferuję najzwyklejsze krzesło. Bo w czasie kolędowej wizyty trzeba usiąść. Bywa, że na dłużej. I po odczytaniu fragmentu z Pisma świętego oraz po modlitwie – słuchać.
Właśnie – słuchać. Bo myślę (prawie 50 lat doświadczeń), że słuchanie jest jedną z ważniejszych dróg ewangelizacji. Rzecz w tym, by to ewangelizator słuchał. Pilnie i uważnie. Bo gdy ewangelizator przychodzi w sutannie, z Biblią w garści, z kropidłem podawanym przez ministranta, z dwoma zwrotkami kolędy i kredą, by drzwi naznaczyć literami K+M+B+2017, to już ukierunkował umysły i serca domowników. I siebie ukierunkował, aby temu, co usłyszy, nadać ewangeliczny wymiar. Bo przecież Jezusowa Ewangelia z życia wyrastała, z opowieści o ziarnach, chwastach, owieczkach i rozbójnikach, o napadniętych ludziach, figowych drzewach i chlebowym zaczynie, o rybach i ptakach. Czy nie taka jest rola ewangelizatora, by z opowieści o tysiącu ludzkich spraw wyrosło Jezusowe spojrzenie: „Podobne jest Królestwo Boże do...”?
Słuchać, a od czasu do czasu wtrącić jakieś krótkie pytanie. Nie z manierą dociekliwego śledczego czy ciekawskiego sąsiada. Raczej w stylu starożytnego Sokratesa, który uważał siebie za akuszera pomagającego właśnie pytaniami wydobyć z umysłów rozmówcy odpowiedzi na trudne kwestie ludzkiego żywota. A tych trudnych spraw nie brakuje. Ze spojrzenia na nie wyrastała przed dwoma tysiącami lat Ewangelia naszego Pana. Tamte odpowiedzi są dziś klasyką. Ale warunki życia naszego pokolenia są inne, czasem bardzo inne. Dlatego pytania ewangelizatora muszą być jak snop światła, by rozmówca dostrzegł swój problem jako jedną ze spraw, o których już Jezus wiedział i nawet mówił.
Męczące jest takie wysłuchiwanie parafian. Ale wśród wielu trudnych sytuacji, spraw, tematów są chwile wytchnienia. To domy tych, którzy już bardzo blisko Ewangelii się znaleźli. Czasem bliżej niż przychodzący do nich ksiądz. Wierni Bogu, wierni sobie nawzajem – nie tylko w znaczeniu wierności małżeńskiej, ale szeroko rozumianej wierności ludzkiej. Pisał ks. Twardowski o proboszczu, który wychodząc z konfesjonału, strzepuje grzechy parafian ze stuły. A ta biała, kolędowa stuła? Czasem lśniąco biała, czasem by trzeba ją było na koniec dnia do pralki wsadzić. Może jest tak, że niewidocznie pobrudzona w jednym domu stuła zostaje oczyszczona w innym domu? Może. Ale o tym wie tylko Bóg, a serce ewangelizatora przeczuwa tę tajemnicę. Wewnętrzną siłę do wysłuchiwania wszystkiego, co ważne, daje Bóg. Bo wędrujący z kolędą ksiądz nie we własnym imieniu idzie. W imię Jezusa przychodzi, to i Jezus siły daje.
Lekkie obuwie taktyczne... Jasne, że nie o buty chodzi. To kolęda i każda ewangelizacja musi mieć swoją taktykę. I taką metodyczną, i tę zasadniczą, sięgającą samego sedna Ewangelii. Otóż nie można Królestwa Bożego reprezentować, nie mając serca otwartego na tych, do których się idzie. Może to właśnie taktyka słuchania jest najważniejsza? Bo przecież słuchać to nie tylko uszu nastawić, ale najpierw serce otworzyć.
Proszę tych wywodów nie odbierać, jakoby to był mój autoportret. Kuleje czasem moja taktyka. To cierpliwości braknie, to znużenie jest zbyt wielkie i uwaga umyka. Raz to nawet przysnąłem, bo opowieści parafianki znałem już na pamięć, a zmęczony byłem. „Coś” mnie obudziło. To „coś” to pewnie był mój Anioł Stróż, który wiernie mi w tej drodze towarzyszy. Spektakularnych nawróceń czy innych oznak dotarcia do sumień parafian nie zapamiętałem. Ale siewca z Jezusowej przypowieści tylko siał. Tak też o sobie pisał apostoł Paweł: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost” (1 Kor, 3,6). Czy chodzący po kolędzie ksiądz i towarzyszący mu ministranci będą czymś więcej niż wielki św. Paweł?