Trzeba by ludzi czujących bluesa. A tak mi się zdaje, że są oni nielicznym klubem. I anonimowym. Potrzeba większej obecności, zwłaszcza w parafialno-prowincjonalnym świecie, katolickich ruchów rodzinnych (nawiedzonych zostawiając w domu).
Epidemiczny problem nietrwałości rodzin i kwestionowanie potrzeby jakichkolwiek instytucjonalnych ram małżeństwa i rodziny – tego ogromnego tematu dotknąłem przed tygodniem. Czytelniczych dopowiedzeń było sporo. To znaczy, że temat jest żywy. Jego pełniejsze omówienie przekracza oczywiście ramy felietonu. Warto jednak pójść tropem przemyśleń Czytelników.
Pierwszy wątek wskazuje na szeroko rozlany „system działań ekonomicznych, medialnych, prawnych, obyczajowych, oświatowych” – cytuję. I to jest prawda. Można by do tej wyliczanki dodać pewnie jeszcze inne motywy. Równocześnie zaś zapytać: System? Kto stworzył podwaliny tego systemu? Bo jeśli one są tylko przypadkową kumulacją wielu czynników, to nie stanowią systemu. Odruchowa odpowiedź człowieka wierzącego zabrzmi: szatan! Pewnie to prawda. Ale wskazanie ostatecznego i fundamentalnego sprawcy pozostawia niedosyt. Transcendentna strategia domaga się bowiem przełożenia na taktykę ziemskich działań. I to w nich się gubimy.
Wiem, że jeden wykład, nawet jakiś kurs, rekolekcje, warsztaty nie zmienią podstaw kulturowych społeczeństwa kształtowanych systemowo (przytaczam wypowiedź Czytelnika). Jednakowoż jako jeden z elementów taktyki mogą być pomocne i dlatego są potrzebne. Byle tylko nie spaprać okazji. Przepraszam za słowo, ale ono najlepiej oddaje to, co się czasem dzieje na tym łez padole.
Drugi wątek wskazuje na słabość oddziaływania chrześcijan na zaczepki i ataki ze strony wrogów. Czytelnik wskazuje tu na niedawną sprawę bluźnierczego spektaklu. To prawda, że takie i podobne wyskoki są nie do pomyślenia w krajach muzułmańskich. Na reakcję władzy nie trzeba tam czekać, bo natychmiastowa jest reakcja tłumu. To jednak przypomina polowania na czarownice, których epoka dawno minęła i nie ma jej co żałować.
Gdzie jednak przebiega granica pomiędzy samosądem, a słusznym i posługującym się dopuszczalnymi środkami sprzeciwem społecznym? Trudne pytanie. Wydaje się jednak, że stawiając na cywilizowane sposoby sprzeciwu (nie gardząc równocześnie pragnieniem świętego spokoju) wylaliśmy dziecko z kąpielą. W tym kontekście odwołanie do postaci prymasa kard. Wyszyńskiego wydaje się znaczące.
Trzeci wątek wpisów Czytelników dotyczy i mnie – bardzo bezpośrednio, choć nie osobiście. Przytoczę fragment: „Dopóki księża (podobno z powołania, podobno zachwyceni Panem Jezusem) nie będą potrafili pokazać dlaczego jest dobrze być katolikiem i że jest to fantastyczna sprawa, wolność, wyzwanie, lepszy sposób na życie, dopóty będzie coraz gorzej”. No tak. Bo jeśli my, duchowni, nie potrafimy własną postawą zaświadczyć o pięknie wybranej (i przez Kościół zaakceptowanej) drodze przez życie, to jakim prawem bierzemy się za pouczanie innych o pięknie powołania małżeńskiego i rodzinnego? Jeśli nie potrafimy sprostać wymaganiom naszego, kapłańskiego sposobu życia, to jakim prawem stawiamy wymagania wybierającym małżeństwo?
Odniosłem się do trzech wątków w wielkim temacie „Rodzina”. A jest ich więcej i to bardzo rozległych. Niektóre wymagają tylko namysłu. Inne głębokiej analizy. Jeszcze inne przewartościowania priorytetów, zarówno w życiu poszczególnych osób, jak i w niejednej dziedzinie społecznego życia. Także w perspektywie religijno-kościelnej.
Wiele spraw może się dokonać na domowym podwórku. Inne w sejmie i senacie. Ale tam trzeba by ludzi czujących bluesa. A tak mi się zdaje że są oni nielicznym klubem. I anonimowym. Potrzeba większej obecności, zwłaszcza w parafialno-prowincjonalnym świecie, katolickich ruchów rodzinnych (nawiedzonych zostawiając w domu). Potrzeba telewizyjnego serialu rodzinnego, szanującego istotę miłości i rodziny a zarazem ciekawego w treści i wartkiego w filmowej narracji. Chyba takiego nie ma, a ja pewnie chcę zbyt wiele. I kto taką produkcję sfinansuje?
Może by na początek rozpisać konkurs na scenariusz – przynajmniej 10 pierwszych odcinków. I nie za „Bóg zapłać”, by grafomanom okazji nie dawać.