Zmiany w naszym nastawieniu do lasów i każdego drzewa z osobna nie dokonają się z dnia na dzień. Ani nawet z kadencji na kadencję.
Różne miałem proboszczowskie obowiązki w Bawarii. W jednej z wiosek mieszkańcy przygotowali niedzielną wycieczkę rowerową dla dzieci. Oczywiście, jechali także rodzice i dziadkowie. Początek przed południem po Mszy św. Mnie dowieźli po Sumie. Na pięknej krajobrazowo trasie miałem swoją rolę – nabożeństwo przy leśnej kapliczce.
Następny przystanek także był w lesie. Pod ogromnym dębem czekali na nas leśniczy z żoną. Sygnałową taśmą wygrodzone były niewielkie poletka leśnego runa. Brzozowe pnie stanowiły siedzenia dla babć, dziadków i proboszcza. Dzieci jak krasnoludki na mchu. Zaczęła się lekcja przyrody. O drzewie. Jak krążą w nim woda i mineralne składniki, jak liście odbierają energię słońca. No i dwutlenek węgla. Jak przyrastają kolejne słoje w pniu drzewa. Jako ilustracja utrwalone lakierem przekroje ogromnego dębowego pnia. Na nich zaznaczone miejsca: wtedy zbudowali kolej do miasteczka, wtedy założyli pierwszy telefon, wtedy urodziła się Ciocia Otti (pod osiemdziesiątkę, wychowała dwa pokolenia w przedszkolu). Potem było o mieszkańcach lasu – tych, których nie widać. Chrząszczyki i robaczki, pająki i gąsieniczki. Każdy dostał plastikowy pojemniczek, na denku milimetrowa siatka, w górnym zamknięciu lupa. Wszyscy szukali w wyznaczonych sektorach. Nawet poważni dziadkowie. Radość dzieci wciągnęła także mnie. Potem oglądanie, leśniczowie tłumaczą, jakie to stworzonka. Ani chwili nudy i nikogo podpierającego sosny. Jako utrwalenie i pogłębienie lekcji balet – nogi to korzenie, ramiona – gałęzie drzewa, soki krążą ku górze, światło spływa na liście, wraz z wodą.
Leśniczy? Toż on i jego żona to świetnie przygotowani pedagodzy. Przygotowani i wyposażeni w profesjonalne pomoce. No i najważniejsze – czuło się, że tematem „las” oni żyją. Wtedy zrozumiałem, dlaczego ich lasy są takie zadbane. A że od dziecka lubiłem wyprawy do lasu (co mi zostało do dzisiaj), potrafię odróżnić las zadbany od zdziczałego. Puszcza jeszcze inaczej wygląda (mamy tu w górach takie puszczańskie fragmenty). W bliższej okolicy całe połacie lasu już w ogóle nie wyglądają. Wycięte, kornik je zaatakował. Dramat się zacznie, gdy runo obumrze. Lipcowe ulewy będą skutkować nagłymi wezbraniami wody, powodzie murowane.
A kornik nie zaatakował, to ludzie ułatwili kornikowi żywiołowe rozmnażanie. Widzieliście ogródek? Nasiał działkowicz marchewki. Gęsto, jak zwykle. Powinien był za jakiś czas przerwać. Nie zrobił tego. Wyrosły takie „mysie ogonki”, większość zwiędła. To samo w lesie. Nie przecinano go nigdy, gęsto nasadzone drzewa były słabe, robactwo miało zaś dogodną „komunikację”. Od lat wielu widziałem, co się święci. Leśnicy nie widzieli? A może jakieś „pozamerytoryczne” powody wiązały im ręce i piły? A teraz żal patrzeć. I strach się bać letnich deszczów.
Z drugiej strony dziwne pomieszanie z poplątaniem. W okolicznych wioskach tu nasadzonych trochę ozdobnych świerków – tak bez ładu i składu. Tam znowu nasiały się brzozy i pozwolono im rosnąć, gdzie nie powinny. Piękne, wiekowe topole ścięto. Nie rozumiem, dlaczego. A jakże, z pozwoleniem. Bo pozwolenie to była fikcja, wszyscy wiedzą.
Tak mi się coś zdaje, że nie lubimy drzew. Nikt nas nie nauczył ani ich kochać, ani nawet rozumieć. Nie rozumiemy ich roli odwadniającej, roli wiatrochronnej, pyłochronnej. I to nie minister Szyszko jest winien czemukolwiek. Winien jest brak albo bylejakość edukacji przyrodniczej. Właśnie: przyrodniczej wiedzy, nie ekologicznej ideologii. Takiej edukacji – przygotowanej, interesującej, adresowanej do odbiorcy, jaką widziałem w Bawarii.
Jest jeszcze jeden powód. Struktura własności lasów. W PRL-u lasy były państwowe. W większości dalej są. Na prawie połowie obszaru kraju osadzono ludzi z daleka. Oni tych lasów nie czuli, nie identyfikowali się z nimi. Właściwie tak zostało do dziś. W Bawarii oprócz lasów krajowych są duże obszary lasów należących do wiosek, miast i miasteczek. Te w bardzo bezpośredni sposób są traktowane jako ich wspólny majątek. Udział w dochodach, także w drewnie (choćby opałowym) dotyczy konkretnych ludzi. Na sągach drewna czerwoną farbą wypisane nazwiska udziałowców. Leśniczy to ich człowiek, który w imieniu mieszkańców dba o własność i rentowność lasu. I o jego przyszłość. Szanują go, nie powiedzą do niego „Hans”, tylko „panie leśniczy”.
Wielu rozwiązań nie da się powielić w naszych warunkach. Ale wiele trzeba zmienić w realizowaniu Bożego nakazu z pierwszych kart Biblii: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Las wszelako rośnie powoli. Zmiany w naszym nastawieniu do lasów i każdego drzewa z osobna nie dokonają się z dnia na dzień. Ani nawet z kadencji na kadencję.