Nigdzie nie było dla niej miejsca. Pierwsze w Polsce dziecko urodzone z wirusem HIV.
Zanoszącą się od płaczu Tereskę policjanci znaleźli nad ranem w parku. Leżała w wózku dziecięcym, obok na ławce spała jej matka. Mama była pijana więc funkcjonariusze zawieźli ją do izby wytrzeźwień, a niemowlę do szpitala. Dziecko było osłabione, miało nadżerki na całym ciele, opryszczkę na ustach. Lekarze stosowali różne antybiotyki, ale żaden z nich nie dawał sobie rady z chorobą. W końcu zrobiono test na obecność wirusa HIV. Wynik: pozytywny.
Wieść się rozniosła
Tereska urodziła się zakażona przez matkę, która nie była świadoma, że nosi wirusa. Nieco chorą psychicznie, młodą kobietę wykorzystał chory na AIDS narkoman i zaraził HIV. Zmarła dwa lata później. Teresce konsylium lekarskie nie dawało więcej niż 6 miesięcy życia. W szpitalu wieść o dziecku zakażonym HIV rozniosła się szybko. Rodzice dzieci leczących się katowickim szpitalu żądali od ordynatora wypisania chorej dziewczynki ze szpitala. Po doprowadzeniu niemowlęcia do stabilnego stanu lekarze zaczęli szukać miejsca, w którym mogłoby przeżyć pół roku - do śmierci.
Żaden z domów małego dziecka w Polsce nie zgodził się przyjąć Tereski. Zadzwoniono więc do Marka Kotańskiego, znanego wtedy w Polsce z zakładania ośrodków dla narkomanów chorych na AIDS.
Wzięliśmy do siebie
- W Teleexpresie zobaczyłam Kotańskiego z maleństwem na rękach. Dramatycznie pytał: Jest w Polsce jedno dziecko, dla którego nigdzie nie ma miejsca. Zostało jej sześć miesięcy życia. Czy ktoś pomoże jej umrzeć w godnych warunkach? – wspomina Barbara, mieszkanka jednej z miejscowości w diecezji opolskiej. – Gdybym miała czas na racjonalne przeliczanie czy dam radę ją przyjąć, to może bym się wtedy nie zdecydowała. Ale to był impuls, poryw serca, jakieś Boże natchnienie. Wzięliśmy ją do siebie – mówi Basia. Tereska żyła znacznie dłużej niż przewidywali lekarze. Kilkanaście lat.– Lekarze uważali to za niewytłumaczalne – opowiada Basia. Leki zatrzymujące rozwój wirusa HIV wtedy nie były tak zaawansowane i skuteczne jak obecnie. – Kiedy otwierałam pojemnik z lekarstwem to mnie na torsje zbierało, a ona te ogromne dawki lekarstw dzielnie połykała, cztery pełne spodeczki dziennie – wspomina.
Miała w sobie coś takiego
Tereska wyrosła na piękną dziewczynę. – Była tak pełna życia i radości. Wszystkim się podzieliła. O wszystkich się troszczyła. Nawet biedronki zbierała z drogi, żeby auto ich nie rozjechało. Gdzie się pojawiła, od razu budziła wielką sympatię. Miała w sobie coś takiego. Mimo, że taka schorowana, przyciągała ludzi. Takie dobre dziecko było. Święte dziecko, które tyle przeszło w życiu - wspomina Barbara. Czy w domu, przy innych dzieciach trzeba było zachowywać specjalne środki ostrożności? - Każdemu bym chciała mówić, że nie można się tak prosto zakazić HIV. Wystarczy tylko przestrzegać pewnych podstawowych zasad higienicznych. Jeżeli pojawia się krew czy zranienie to powinno być zaklejone, ale tego przecież wszyscy powinni przestrzegać. Trzeba utrzymywać toaletę w czystości. Nic w tym nadzwyczajnego – mówi Basia. Kiedy Tereska miała nocne krwawienia z nosa trzeba było spalić poduszkę. - Kiedy pokochałam ją jak własne dziecko, to ani wstawanie w nocy, ani opieka, nic nie było trudne – opowiada mama, aż trudno napisać „adopcyjna”. - W którymś momencie życia postanowiłam powiedzieć jej, że jest adoptowana. Zaczęłam mówić, ale nie chciała tematu drążyć: Mama, nie mów mi o tym, my jesteśmy rodziną – wspomina Basia.
Ostatnie miesiące
Oglądam zdjęcia Tereski. Ostatnie ujęcia z łóżka szpitalnego – umęczona twarz pięknej dziewczyny. - W pewnym momencie tej choroby dochodzi do zakażenia, którego nie daje się wyleczyć. Zapadła w rodzaj śpiączki. Leżała nieprzytomna, ale kiedy trzymałam jej dłoń, czułam że ona mnie ściska. Lekarze mówili, że to skurcze jej mięśni od ciepła mojej dłoni. A ja czułam, że to ona daje mi znak – opowiada Barbara. Po kilku miesiącach śpiączki, niedawno temu, Tereska zmarła. - Po jej śmierci mam pokój w sercu. Wręcz uwielbiam często jeździć na cmentarz, taki mam z nią kontakt – mówi mama. - Myślę, ze Tereska jest naprawdę świętą – podkreśla zaprzyjaźniony z rodziną ksiądz. Opowiada jak prosi zmarłą dziewczynę o wstawiennictwo, często jeździ na jej grób.
Nic niesamowitego
- Nie widzę w tym nic niesamowitego. Zaufałam Panu Bogu. Na początku myślałam, że pół roku to dam radę. A wyszło tyle lat – mówi Barbara. Po raz pierwszy zgodziła się opowiedzieć historię Tereski mediom. Ale obawia się reakcji ludzi i dlatego prosi o anonimowość. - AIDS nadal traktowane jest jak dżuma XXI wieku. Ludzie może chcą pomóc, ale z daleka. Byleby nie mieć kontaktu z chorym – mówi. Także z powodu obaw o reakcję sąsiadów i znajomych, którzy nie wiedzieli na co chorowała Tereska.
Taka jest historia dziecka, dla którego dwadzieścia lat temu nie było miejsca w Polsce. I w pewnym sensie nadal nie ma.
*Imiona bohaterek zostały zmienione
Tekst ukazał się w "Gościu Opolskim" nr 51-52/2012