Bez Jezusa radości nie mają pełnego blasku. Bez Jezusa krzyże są tylko twardymi, sękatymi i bezsensownymi belkami.
Miał być wielkanocny komentarz, a będzie tylko okołowielkanocny felieton. W czas zaczynających się świąt do chorych się wybieram. Z Komunią świętą, a jak trzeba, to służę jako spowiednik. Odwiedzam ich co miesiąc, ale ten przedświąteczny termin jest szczególny. U każdego i każdej czasu potrzebuję, by w sakramentalnej obecności Jezusa pogadać o tym, co słychać i jak leci. Myślę, że Jezus nie tylko nie ma mi tego za złe, ale z uwagą słucha naszych rozmów. Zresztą – czy to nie modlitwa, gdy w Jego obecności rozmawia się o tym, co cieszy, i o tym, co boli?
Najbardziej boli samotność. Syn umarł, cudowny nie był, ale był. Synowa za pracą gdzieś w świecie. Drugi syn, nie najmłodszy i sam chory, ma do mamy też kawałek drogi. Córka od dawna zasiedziała w Niemczech. A chata z kraja. Wszędzie daleko, rówieśniczki pomarły. Ktoś będzie ostatni. „Jestem sama. Proszę księdza, od dzieciństwa sama, siedem lat miałam, jak mama umarli”. Nie skarży się, nie pyta dlaczego. Mówi, żeby..., żeby ksiądz zwyczajnie wiedział. I Pan Jezus także. Wiem o tym od dawna, ale wysłuchuję jeszcze raz. Bo zabolało jeszcze raz.
Kilka domów dalej zupełnie inaczej. Owszem, fizyczna starość podobna, może nawet niedołężniejsza. Ale dzieci niedaleko. Wnuk z żoną mieszkają razem z babcią. Trzy prawnuczki jak trzy małe skowroneczki. Uśmiech i radość dziewczynek i babci. I tyle dobrych słów o „wnuczce” – żona wnuka, więc wnuczka. Dobra, czuła, pomocna, kochana... A ta aż się rumieni, speszona pochwałami. Podbiegła średnia dziewczynka, w kocyk owinięta – ani chybi z dziecięcej sypialni w stroju niekompletnym się wyrwała. Najmłodsza, jeszcze roku nie ma, rączki do mnie wyciąga, śmieje się całą buzią. A mnie serce do gardła podchodzi – trochę ze wzruszenia, trochę z tłumionego pytania: Panie, czemu tak nierówno podzieliłeś?
Pytam w myślach, na odpowiedź nie czekam – wiem, że albo jej nie ma, albo sięga takich głębin istnienia, że pewnie bym nie pojął. Zresztą, skoro tamta parafianka nie pyta, to kim ja jestem, żeby to czynić?
Wziął mnie Pan Jezus ze sobą do tych ludzi (bo to nie ja Jego biorę, to On mnie tam prowadzi). Wziął mnie, żebym te różnice zobaczył, słowa usłyszał i choć nieporadnym słowem, może tylko samym słuchaniem odpowiedział. Bo jednak odpowiedź jest. Jej sednem jest prawda zmartwychwstania. To właśnie te święta. Krzyż i zmartwychwstanie tworzą nierozdzielną całość. Ludzki ból i ludzkie radości wpisują się w krzyż i zmartwychwstanie. Bez Jezusa radości nie mają pełnego blasku. Bez Jezusa krzyże są tylko twardymi, sękatymi i bezsensownymi belkami. Obie panie, które wspomniałem, swoje życie, swoje doświadczenia, swoje radości, swoją cierpliwość i wytrwałość jednoczą z Jezusem. Mówią o swojej modlitwie. Czekają na Komunię. Święta dla nich są nie ozdobą, a przedziwną klamrą spinającą płacz i radość, oczekiwanie i spełnienie.
Nadziei, radości i spełnienia życzę.