Księga Miłosierdzia Bożego nie została jeszcze do końca napisana.
„Urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Była przedostatnim z dwudziestu pięciu dzieci mieszczańskiej rodziny Jakuba Benincasy i Lapy Piangenti – córki poety Nuccio Piangenti. Przyszła na świat jako bliźniaczka, ale jej siostra, Janina, zaraz po urodzeniu zmarła...” – o kim to mowa? Oczywiście o Katarzynie ze Sieny, świętej, o doktorze Kościoła, tercjarce dominikańskiej. O życiu zwyczajnie niezwykłym. I krótkim – czyż 33 lata ziemskiego żywota to dużo? Nie tu miejsce na biograficzne szczegóły, znajdziemy je dziś wszędzie. 29 kwietnia to dzień jej odejścia z ziemskiego świata.
„Katarzyna nie posiadała żadnego, nawet podstawowego, wykształcenia. Listy, zebrane w kilka tomów, modlitwy oraz główne dzieło „Dialog”, dyktowała swoim sekretarzom, często w czasie wizji, kiedy przemawiał do niej Bóg Ojciec. Czytać nauczyła się, gdy była już dorosła, a pisać dopiero pod koniec życia”. Przytoczyłem słowa jednego z komentarzy do jej życia. Ale jak dyktować, by powstało z tego spójne dzieło? To więcej niż sztuka. Może zatem Boży dar? Ale poddać się temu darowi? Mieć odwagę w ten sposób przemawiać także do wielkich tego świata – z papieżem włącznie? A dla papiestwa czasy były podłe, i dla Kościoła. Niewola Awiniońska trwała. W sercu Katarzyny była bolesnym cierniem.
Stałem w Avignon, w pałacu niegdyś papieskim, przed grupą pielgrzymów. Mówiłem o historii tamtych czasów. I o Katarzynie... Trudno dziś do końca oddzielić historyczną, faktograficzną prawdę od pobożnych upiększeń i legendarnych dodatków. Jednak faktem jest, że właśnie wtedy papież Grzegorz XI podjął wręcz rozpaczliwą decyzję wyrwania się z historycznej opresji. Był rok 1377. Katarzyna odeszła z tego świata trzy lata później. Z wycieńczenia chyba. Żyła niezwykłą pełnią życia, aż sił brakło.
Nie, nie jeździła na narty, ani latem nad cieplutkie a chłodzące morza, które miała blisko. Pełnia jej życia to była medytacja i żywiołowa pomoc ludziom. Jaka? Dla przykładu – jest rok 1374, w czasie zarazy z narażeniem własnego życia Katarzyna śpieszy na pomoc chorym i umierającym. Mobilizuje do tej posługi innych, także swojego spowiednika. Jej żywotność, osobisty urok, upór i niezależność przyczyniły się do tego, że stała się pośredniczką w konfliktach i sporach ówczesnej polityki miast i państewek w Italii. Przeżycia mistyczne nasilały się. Katarzyna łączyła życie kontemplacyjne z czynnym. Bogactwo czynów płynęło z głębi jej osobistego kontaktu z Bogiem. Z realizmem człowieka tego świata przyjmowała rzeczywistość. Jednocześnie żyła w największym skupieniu ducha. Interesowała się nie tylko sprawami nadprzyrodzonymi, ale i doczesnością. To, czego dokonała w krótkim życiu, nie da się wytłumaczyć siłami czysto przyrodzonymi.
Przydałaby się w naszych czasach taka Katarzyna. I w małej polityce różnych europejskich zaścianków, i w opiece nad chorymi, i w wielkich sprawach Kościoła, i – to chyba fundamentalne – w głębokim zjednoczeniu z Bogiem, które nie odrywa od spraw ziemi. Znamienne, że główne jej dzieło (dyktowane) nosi tytuł „Księga Miłosierdzia Bożego, czyli Dialog”. Poznajecie? Księga Miłosierdzia Bożego... Ten motyw wrócił w naszych czasach. Głęboki dialog podjął Jezus z człowiekiem, któremu na imię Faustyna. Prosta dziewczyna i „szeregowa” zakonnica. Umiała pisać. I to nie ona potrzebowała sekretarza. To ona była sekretarzem Jezusa. Inaczej niż Katarzyna, ale wywarła wpływ na naszą epokę. Choćby tylko tym, że miliony ludzi powtarzają modlitwę, którą zapisała podyktowaną przez Jezusa. Wpływ Faustyny wszelako bogatszy jest niż tylko paciorki koronki.
A poza tym sądzę, mocniej to wypowiem: jestem przekonany, że za naszych dni – od czasów św. Faustyny i wcześniej, po dni obecne – mamy w Kościele kobiety niezwykłe, obdarowane przez Boga, posłane, by ratować i Kościół, i Europę, i świat. Księga Miłosierdzia Bożego nie została jeszcze do końca napisana. Byleśmy tylko nie gasili lamp zapalanych nam przez Miłosiernego.