Dotychczasowa tradycja funkcjonowania podstawowej sieci parafialnej zrobiła z nas, księży, strasznych indywidualistów. Jak to zmienić?
„Żaden pojedynczy człowiek nie jest w stanie zrobić choćby części tego, co może zrobić właściwie zorganizowana wspólnota... ‘Gdzie dwóch gromadzi się w Imię moje, tam Ja jestem pośród nich’. Można powiedzieć (za J. Maritainem), iż rzeczywistość wspólnoty jest ‘bardziej boska’. Jeśli bardziej boska, to i silniejsza niż pojedynczy herosi”.
Przytoczyłem fragment komentarza czytelnika do felietonu sprzed tygodnia. Kontekst – ewangelizacja. Faktycznie, ewangelizacja musi być owocem działania wspólnoty, czyli owych „dwóch albo trzech”. Wszelako temat jest wielowątkowy, sięgający historii daleko wstecz, ale też rozbijający się o rafy współczesności.
Już apostołowie wędrowali nie w pojedynkę, ale w zespołach – choćby małych. Przykład – św. Paweł, a z nim Marek, Tymoteusz, Łukasz i inni. Ale już wtedy bywało, że niektóre relacje okazywały się nietrwałe. Marek odłączył się od Pawła, związał się z Piotrem. Szczegółów nie znamy, wojny i niechęci nie było, ale konfiguracja wspólnoty się zmieniła. Świat jest na tyle wielki, że pola pracy ewangelizacyjnej nie braknie.
Dwanaście wieków później zawiązała się wokół Jana Bernardone w Asyżu wspólnota znana jako franciszkanie, a Jan jako św. Franciszek. Wspólnota życia szczególnego, a skierowanego ku ewangelizacji. Szli, aby mówić, że „Miłość nie jest kochana”. Niebawem franciszkańska wspólnota uległa rozczłonkowaniu. I tak mamy dziś franciszkanów czarnych (konwentualnych), brązowych (reformatów i bernardynów), z brodą (kapucynów). Czy przekreśliło to siłę ich ewangelizacyjnych wysiłków? Nie. Nurt ich obecności w Kościele i świecie popłynął szerzej.
Można by mnożyć takie i podobne ilustracje historyczne – aż po czasy nam współczesne, wspominając Ruch Focolari, nasz polski Ruch Światło-Życie (z którego wyrosłem) i szereg innych dzieł wspólnotowych. Aliści...
Aliści w pewnym, i to ważnym, obszarze czuję jakiś niedosyt. Mam na myśli duszpasterską współpracę księży na poziomie parafii i dekanatu. Tu zastrzeżenie: bardzo różnie to wygląda w różnych miejscach. Gdzieniegdzie współpracę można określić jako wspólnotową – teologicznie i prakseologicznie to rozumiejąc. Gdzieniegdzie zaś „każdy sobie rzepkę skrobie”. Od braku podstawowej koordynacji parafialnych działań po mijanie się w zakrystii, korytarzu, nawet w jadalni (zwłaszcza gdy pracują także w szkole).
Znam przypadek, gdy wikary na polecenie proboszcza (chodziło o sprawy liturgiczne) odpowiedział: „ja na swoich Mszach...”. Proboszcz pewnie nie miał racji, bo niefortunnie podszedł do sprawy. Ale sformułowanie „ja na swoich Mszach” tak czy owak jest herezją. Nie ma „swoich Mszy”.
Znam też parafie, gdzie wspólnie omawia się duszpasterskie sprawy, oplata wspólną modlitwą. I nie tylko w gronie księży, ale także świeckich współpracowników. Nie jest łatwo znaleźć jakieś pół godziny, by wszystkim „pasowało”. Czas zaangażowanych w duszpasterstwo przypomina łazanki. Drobno pokrojone, zmieszane, a często bezładne fragmenty. To nie ułatwia budowania wspólnoty. Ale czyż nie podobnie jest w rodzinach?
Inną rzecz jeszcze dostrzegam. Pracuję w okolicy wymierającej. Ludzi coraz mniej – w mojej parafii w ciągu 24 lat ubyło prawie 30% mieszkańców. Typowe w tych stronach; wiem, że są okolice z bardziej dramatycznymi wskaźnikami. W efekcie zaczęło ubywać kandydatów do kapłaństwa. Nie ma młodych tylu, ilu kiedyś. A więc i księży zaczyna być mniej. Coraz więcej parafii, które trzeba będzie łączyć. Co wtedy? Jeden ksiądz na dwie dotychczasowe parafie? Albo inaczej: czterech na cały dotychczasowy dekanat? Poza wspólnym działaniem zyskujemy tańsze utrzymanie bazy materialnej.
To oczywiście luźne pomysły. Każda sytuacja wymaga indywidualnej analizy. I to jest problem, bo chyba nasze struktury nie chcą o tym słyszeć.
Ale jest problem znacznie trudniejszy. Otóż dotychczasowa tradycja funkcjonowania podstawowej sieci parafialnej zrobiła z nas, księży, strasznych indywidualistów. Jak to zmienić? Jak wychowywać już od seminarium do wspólnotowego życia, funkcjonowania, pracy. Tego nie osiągnie się w kilka lat. Tego nie zrealizuje się jednym czy drugim zarządzeniem. Potrzebna swego rodzaju duchowa rewolucja. Ale Duch Święty jest specjalistą od rewolucji, nieprawdaż?