Wykręciłem się słowami: "Spotykać można na różne sposoby". I zaraz zmieniłem temat, sięgając po inny wiersz.
100. rocznica objawień w dolinie Iria. Ale nie byłem w Fatimie, jakoś się nie złożyło. Ale byłem w Banneux. Belgia, rok 1933 i mała Marietta Beco. Maryja przedstawiła się tutaj jako Matka Ubogich, która przychodzi ulżyć cierpieniu ludzi wszystkich narodów.
Otóż byłem tam jakieś 30 lat temu. Nasz przewodnik dał nam trochę czasu dla siebie. Obszedłem teren sanktuarium. W kaplicy zatrzymała mnie ulewna burza, siadłem w kącie, medytując nad maryjnymi objawieniami. Nagle ze środka burzy weszło do kaplicy troje młodych ludzi. Ociekające wodą peleryny, przemoczone buty i nogawki, jeden parasol. Przeciwdeszczowy sprzęt odłożyli do kąta. Ruchy ich były wręcz mechaniczne, wygląd bardzo na luzie, ot takie młode wagabundy, po których można się wszystkiego spodziewać. Ale nie tego, co uczynili.
Zgrani, widać, że to był ich zwykły rytuał, poklękali na posadzce, wyjęli różańce. Zaczęli modlitwę. Półgłosem, dobitnie, bez pośpiechu. Modlili się po francusku – tam zresztą żaden język nie dziwi. Jak zahipnotyzowany wyjąłem swój różaniec, modliłem się z nimi – po łacinie. Skończyła się piąta tajemnica, ustała burza. Pozbierali się, kilka uśmiechów do mnie, poszli. Do dzisiaj ta trójka nie pasuje mi do otoczenia sanktuarium. Raczej na jakąś leśną polanę z ogniskiem i młodzieńczymi wygłupami albo na miejski plac i jakieś tam wyskoki. A przecież spoiwem był Różaniec.
Nie byłem w Fatimie, ale byłem w Lourdes. W pamięć zapadło mi kilka scen pielgrzymiej pobożności. Także taki obrazek zapisał się w sercu. Siedziałem naprzeciw groty objawień, mając za plecami rzekę. Odmawiałem Różaniec, w oczach miałem postać Maryi – figurę z groty. Plac luźno wypełniony pielgrzymami. Oczy rejestrowały spokojny, wyciszający widok. W pewnym momencie zobaczyłem w pobliżu groty dziewczęcą postać... Długa suknia... szata czy jak to nazwać? Nie tak były ubrane inne kobiety i dziewczęta. Nie tylko tu, ale i w miasteczku, i chyba we Francji. Arabska dziewczyna? Może. W każdym razie ładna. Suknia była na tyle lekka i luźna, że wiatr ją modelował na zgrabnej postaci. Na głowie biała chusta, jakby po arabsku zawiązana, spod niej na czoło wysunął się niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów, którymi bawił się wiatr.
Popatrzyłem wyżej... Postać Niepokalanej we wnęce nad grotą... Poniżej „ta mała”. Jakoś podobne do siebie były. Aż się przestraszyłem tych moich skojarzeń. Zdjęcie? – pomyślałem. Ale moim zenitem, nawet z obiektywem 100 mm, nie było co się fatygować. Jakiś odgłos z boku kazał mi się odwrócić. Gdy popatrzyłem znowu w stronę groty, dziewczyny już nie było. Został obraz w pamięci. To było w czasie tej samej pielgrzymki sanktuariami Europy.
Ostatnim odwiedzonym w tej długiej podróży sanktuarium było Bardo Śląskie. Mam tam niedaleko, bywam często – tyle, że teraz trudno mi wejść na Górę. Kiedyś (było to 15 maja 1988 r.), siedząc na kamieniach koło górskiej kaplicy, zapisałem w kajeciku wiersz, regularny sonet:
...nad Śląskiem
Wzgórze wyniosłe cieniem okryte lasów.
Droga dziwnie splątana pnie się wysoko.
W gęstwie, u szczytu barda, ukryta głęboko
Stoi kaplica, dawnych pamiętna czasów.
Bardo wysokie Śląska widziało dzieje:
Wojnę niejedną, zamęt, pożogi, burze.
Kiedyś słyszało bólu szlochy, hen, w górze:
Matka nad Śląskiem biednym płacząc łzy leje.
Przyjdziesz samotnie, siądziesz na skale, w ciszy,
wzrok twój wiele zobaczy, dusza usłyszy...
Z góry tej słychać, widać daleko...
Często gdy wracać będziesz, spotkasz Płaczącą.
Skargę w Jej głosie słychać żalem drgającą...
i ty zapłaczesz gorzko nad Śląskiem.
Na którymś spotkaniu autorskim padło pytanie: „Spotkałeś Płaczącą?” Cóż miałem powiedzieć? Że tak? Przecież żadnego objawienia nie przeżyłem. Miałem powiedzieć, że nie? Przecież nie raz, nie dwa miałem takie dziwnie mocne poczucie Obecności. I towarzyszący temu jakby znak – w rodzaju tych opowiedzianych. Wykręciłem się słowami: „Spotykać można na różne sposoby”. I zaraz zmieniłem temat, sięgając po inny wiersz.
A ONA jest zawsze blisko. Jak jej Syn. Tyle, że aby stanąć przed Jezusem, wypadałoby być czystym i eleganckim. Przed Mamą można się zjawić mniej uroczyście. I nawet z rozwalonym kolanem wyglądającym z rozdartej nogawki. Mama wszystko obmyje, zaszyje, do Jezusa poprowadzi. Ave, Maria!