- Musimy tam być, kibicować im, a potem dziękować, bo oni walczą za nas o dobre imię Polski - mówi Julka.
Od dziewczynki, która nie potrafi sama zrobić kroku, wielu mogłoby się uczyć aktywności, zdecydowania, dobrych priorytetów, niezłomnej wiary i patriotyzmu. I tego, jak robić to, co dobre i co należy.
Julka Gałązka – drobniutka trzynastolatka ze Strzelec Opolskich, chorująca na zespół Leigha, i jej mama Małgorzata, będąca dla niej rękami, nogami i ustami, starająca się na ile to możliwe realizować pragnienia córki, tworzą niezwykły team.
Łączy je szczególna więź, nie tylko ze względu na chorobę, przez którą dziewczynka wymaga całkowitej opieki. Choć „uwięziona” w bezwolnym ciele, uzależniona zupełnie od innych, dzięki mamie kontaktuje się ze światem, „interweniuje” u sportowców, trenerów, a czasem bywa, że i przywoła do pionu zarówno ważne osobistości, jak i swoich najbliższych. Szczególną sympatią darzy siatkarzy i piłkarzy.
- Mamo, pomodlimy się za nich? – prosi Julka. I tak oręduje za skoczkami, by dobrze wylądowali, za ukochanych siatkarzy, za Kubę Błaszczykowskiego i Stephana Antigę. Jest pierwsza na trybunach, przed ekranem czy... na Okęciu. Nie jest jest w stanie przeszkodzić ani choroba, ani konieczność poruszania się na wózku czy na rękach innych. Nieważne finanse, czas i pora dnia czy nocy. Bo kto ma pojechać jak nie my?
I choć jest to duże wyzwanie dla jej mamy, są obecne i na meczach, i na pielgrzymce, i na nabożeństwach majowych, bo trzynastolatka nie wyobraża sobie, że można by w nich nie uczestniczyć? A podczas pielgrzymki koniecznie dzielnie trzyma znaczek strzeleckiej grupy.
- Czasem własne dziecko potrafi mnie zachwycić dojrzałością, swoimi wyborami - mówi pani Małgorzata. I opowiada różne perypetie związane z kibicowaniem, modlitwą, także za zawodników i kibiców przeciwnej drużyny, wyborem między wyjściem na Mszę św. a pójściem na mecz czy udziałem w spotkaniu z prezydentem RP, który właśnie gości w ich mieście. I o historiach, opowiadanych teraz jako anegdotki, choć kiedy się działy, nie zawsze było im do śmiechu, jak np. gdy wieczorem na warszawskim lotnisku okazało się, że nie mają portfela z pieniędzmi i wszystkimi dokumentami. Gdy już udało im się wydostać i dojechać do domu, okazało się, że leżał na podłodze samochodu pod nogami Julki.
Więcej o Julce i jej mamie w najbliższym wydaniu "Gościa Opolskiego" (nr 20/2017).