Niepotrzebny w kościele? Może. Ale wciąż potrzebny w Kościele.
„Po Bożym Ciele ksiądz niepotrzebny w kościele” – powiada stare porzekadło.
Sprawa jest chyba międzynarodowa, bo i niemieccy księża mają podobne powiedzonko. I coś w tym jest. Zaczęło się zimą i ciągle coś – roraty, kolęda, niedługo potem Popielec, Droga Krzyżowa, rekolekcje, Wielkanoc, pierwsze komunie, bierzmowania... Oktawa Bożego Ciała oznacza koniec tego półrocznego okresu. Może jeszcze jakiś odpust w dekanacie, może urodziny któregoś z kolegów księży – ale to już na luzie.
Ksiądz niepotrzebny w kościele...? A przecież jest codzienna Msza, konfesjonałów na strych nie wynosimy, do chorych pójść trzeba, czasem jakiś ślub (coraz rzadziej) się trafi, czasem pogrzeb (częściej). Bieżąca księgowość (wewnętrzna) też ma swoje wymagania. Drobne trzeba policzyć i wymienić w wiejskim sklepie (tak, tak, jeśli proboszcz nie przyniesie bilonu i dziesiątek, to lokalny handel detaliczny może się na wsi załamać). Może na urlop? A to nie takie proste, przynajmniej nie wszędzie. Mój kolega ze Stanów wiesza na klamce kościoła tabliczkę „Closed” (mają takie gotowe, na sznureczku) i jedzie. Ja tego nie zrobię, nikt tego u nas nie zrobi – no, może na kilka dni i bez tabliczki. Na niedzielę wróci. A zastępstwo? Oj, też nie wszędzie możliwe. Ksiądz – to nie zawód, to misja i powołanie. Czasem uwierają te buty, ale tak po prostu jest.
Można pójść na piechotę do sklepu. Zwyczajnie – chleb, jajka, ser... Długo trwa taki zaopatrzeniowy spacer. Tu przystanąć, tam pogadać, tam pożartować z dziećmi, ówdzie powiedzieć kilka dobrych słów, tamtych dwojga zapytać o datę ślubu (na drugi raz przezornie skręcą w boczną uliczkę)... Ani chybi – droga do sklepu staje się drogą do ludzi. Czasem więcej znaczącą niż kolęda, bo bez tej oficjalnej sztampy. I jak to? Niepotrzebny w kościele? Może. Ale wciąż potrzebny w Kościele.
Co niektórzy będą się pakować. Ten i ów na emeryturę. Inni zaś na inną parafię. Niektóre przenosiny można postrzegać jako awans. Tylko jeśli to awans, to dlaczego biskup przez trzy kwartały nie mógł znaleźć chętnego na tę honorniejszą parafię? Niektóre przenosiny wynikają z konieczności personalnej organizacji diecezji. Niektóre były potrzebne, by lepiej dopasować księdza do parafii (albo na odwrót). A czasem po latach duszpasterzowania w młynie wielkiej parafii przychodzi pora na bardziej kameralne środowisko, bo – jak to mówią – „można się zajechać”. Czy nie ma przenosin, które można by rozumieć jako karne? Pewnie są. Ale każda parafia jest cząstką Kościoła, w której potrzebny jest pasterz. Czy cząstką Kościoła można więc karać?
Obawiam się, nie ja jeden, że pasterzy może zacząć brakować. „Nie ma powołań” – mówią niektórzy. To nie tak. W tej chwili podstawowy problem stwarza demografia. Mało jest młodzieży, bo kilkanaście lat temu urodziło się znacznie mniej dzieci niż... Niż co? Niż minimum potrzebne, by społeczeństwo mogło istnieć. Pan Bóg woła – ale kto ma to wołanie usłyszeć, jeśli populacja w naszych stronach w ciągu dwudziestu lat zmalała o 30%? A pewnie prawdą jest także to, co mówią o młodym pokoleniu – że jest inne, że uformowane przez internet, facebooka, telefony, obrazkowość kojarzenia, myślenie „na skróty”, wojnę wszystkich ze wszystkimi... Pewnie tak, choć uogólnienie jest i mylące, i krzywdzące. A poza tym – czasy nie są gorsze, są inne.
Tak czy owak powiem: i po Bożym Ciele ksiądz potrzebny w Kościele. I wszędzie identyfikowany – na Orlej Perci, na plaży w Helu, w schronisku na Rysiance i pod piramidą Śnieżki. I Bogu dzięki, że nas identyfikują – bo wedle mnie jest to świadectwo, że nas potrzebują.