Szkoda, bardzo nawet, że ks. Krzysztof Grzywocz ma "status zaginionego", ale Bogu chwała za wyzwolone tym impulsem dobro.
Był nasz Krzysiek na zastępstwie w alpejskiej parafijce. Wolnych chwil miał sporo, góry kochał i znał. Wybrał się w zeszłym tygodniu na Bortelhorn. To taka alpejska Świnica – wysoka góra, kształtna, z fantastyczną panoramą wokoło. Wybrał się i... nie wrócił. Informację w schronisku zostawił. Jak trzeba. Gdy następnego dnia nie zjawił się w kościele na Mszy, podniesiono alarm. Sześć dni ratownicy z pomocą wolontariuszy szukali go. Z oddaniem, z pasją ludzi gór. Oni z turystów żyją. Ale szanują granicę pomiędzy komercją a zaangażowaniem. Tak w Zakopanem, jak i w Alpach. Górale znają drapieżność i nieprzewidywalność żywiołu – tylko z pozoru monumentalnego i nieruchomego. Gdy piszę te słowa, mija tydzień od wyjścia Krzyśka w góry. Wczoraj uznano go za zaginionego. Wolontariusze jednak nie spoczęli.
Krzysiek – ale nie młokos, pięćdziesiątka mu minęła. Krzysiek – ale nie lekkoduch. Poważny ksiądz doktor, wychowawca młodego pokolenia kapłańskiego, rekolekcjonista, egzorcysta, zrównoważony, dokładny. Wspominać go będą ci, co go lepiej znali niż ja. Wspominać? Znam drapieżność gór. Jeśli nie oddały swej zdobyczy w dwie – trzy doby, to żywej nie oddadzą. Jeśli minie więcej czasu – bywa, że nie oddadzą nigdy. Są to nierozwiązywalne zagadki górskich wypadków.
Może zatem lepiej w góry nie chodzić? Wybijać to ludziom z głowy, wprowadzić obligatoryjne zakazy, karać mandatami? Na nic. Góry zawsze przyciągały ciekawych, śmiałych, wrażliwych na majestatyczne piękno, szukających w zetknięciu z nimi głębi własnej duszy i serca. Miałem w Zakopanem dwie stryjenki. Jeździło się tam na wakacje. Taternikiem nie zostałem, ale Tatry poznałem – z pięknem wiosny i zadumą jesieni, z ciszą zimy i słońcem lata. Z grozą burzy tak w skalnej dolinie, jak i w czas wędrówki wysoką granią. W lasach Pilska, a także Dzwonkówki zrozumiałem, jak ważną rzeczą jest kompas. Na własnej skórze przekonałem się, jak niedobrze jest guzdrać się z rannym wyjściem na szlak – bo zmrok zapada zbyt wcześnie, a w dolinach już ciemno. Zakosztowałem samotnej wędrówki połoniną Vysoké Holí w Jesenikach. Poznałem radość prowadzenia całej czeredy dziewczyn i chłopaków z Kasprowego przez Małołączniak aż do Kir.
Nie, stanowczo nie zakazywać. Zresztą – nie byłby to skuteczny zakaz. A jeśli ktokolwiek przez wieloletni i głęboki kontakt z górami wewnętrznie dojrzewa, rośnie, uspokaja się, nabiera oddechu nie tylko płucami, ale i duszą – niech w góry idzie. Niekoniecznie muszą to być alpejskie „horny”. Nawet nie tatrzańskie wierchy. Wystarczy Biskupia Kopa czy Rycerzowa. Tłumna Śnieżka czy odludny Śnieżnik. A jak nie mam czasu na więcej, to i dolinka Oleśnicy, gdzie złoto kiedyś płukali, wystarczy. A nuż błyśnie w potoku lśniący okruch...
A że może się coś zdarzyć... Mój Boże! Bardziej niebezpiecznie jest wsiąść w samochód i pojechać do pobliskiej Nysy. Kilkanaście kilometrów. A że długo w tych okolicach mieszkam, to wiem, gdzie wypadki były. To drzewo, ten zakręt, ówdzie spływające błoto, nieprzystające do życia oznakowanie... Pamiętam wypadki, pamiętam pogrzeby. Dużo niebezpieczniej niż w Tatrach czy Alpach. Tyle że przywykliśmy do tego.
Ktoś, z jakąś nutą zadumy, nazwał zniknięcie Krzyśka „wniebowzięciem”. No tak, był człowiek z krwi i kości, a śladu po nim nie ma... Ale w inną stronę idąc tropem takiego mistycznego interpretowania wydarzeń, można powiedzieć, że to pewnie diabeł wziął odwet za kłopot sprawiany mu przez egzorcystę i dobrego spowiednika. Sądzę, że nie trzeba sięgać po takie teorie. Owszem, wiemy, że Bóg niebem wynagradza. Wiemy, że szatan brudne łapy wpycha w każdą szparę. Jeśli wsadził i tutaj, to zaliczył kolejną wpadkę. Zawsze ma takie wpadki i niczego od wieków się nie nauczył. Otóż patrząc na zaangażowanie zarówno oficjalnych służb szwajcarskich, jak i naszych konsularnych, także okolicznych mieszkańców oraz wolontariuszy; patrząc na spontaniczną akcję zbiórki pieniędzy na pokrycie kosztów ekspedycji (tu rola "Opolskiego Gościa Niedzielnego" oraz Caritas, równocześnie wykorzystanie narzędzi, jakimi okazały się Facebook oraz Twitter) – otóż tyle dobra się zmaterializowało i objawiło! Szkoda, bardzo nawet, że ks. Krzysztof Grzywocz ma „status zaginionego”, ale Bogu chwała za wyzwolone tym impulsem dobro.
Podsumuję zdaniem, które ks. Krzysztof kiedyś wypowiedział. Powtarzam za biskupem Andrzejem Czają z czwartkowej konferencji prasowej: „Przed chwilą rozmawiałem z bratem ks. Krzysztofa, Adrianem, który wprost zacytował zdanie: Szukajcie mnie, a nie ciała”.
O przebiegu poszukiwań czytaj TUTAJ