Mój bliski znajomy, proboszcz nyskiej bazyliki, który odszedł z tego świata w roku 1705, takie zdania nakreślił w spisanej przez siebie historii Nysy: „Nauczyło mnie doświadczenie, jak żałosna jest dla pasterza kościoła nieznajomość początków, rozwoju i dziejów swego kościoła. Taka niewiedza sprawia, że jest niepewny, niezdecydowany i lękliwy w swych poczynaniach, jak wędrowiec, który nie widzi przed sobą żadnych śladów”.
Dlatego zabrał się za spisywanie historii, odgrzebując to, co działo się nawet wiele wieków wcześniej.
Spostrzeżenie ks. Pedewitza można przenieść na płaszczyznę o wiele szerszą - na cały kraj, a nawet na całą Europę. Jego diagnoza zastosowana do Europy może przerażać: „jak żałosna jest nieznajomość początków, rozwoju i dziejów"...
Bo popatrzcie na tych, którym się zdaje, że dzierżą stery Europy w swoich rękach. Popatrzcie na tych, którzy im czasem wtórują, a czasem przypominają zawrotne sumy €uro, myśląc, że są ponad wszystkim. Żadnych nazwisk, bo nie o rozliczenia tutaj chodzi.
A o co? Otóż o znajomość, choćby pobieżną i tylko szkolną dziejów tego kawałka świata, w którym żyjemy. Lepiej, jeśli poszerzoną na kraje zwane dziś Bliskim Wschodem...
Przeglądam atlas historii świata, mam taki zwykły, z roku jeszcze 1974. Na mapach od starożytności po średniowiecze długie linie strzałek, kolory różne. Oznaczają one albo migracje, albo wojenny najazdy. Zresztą jedne i drugie bywały ze sobą bardziej lub luźniej powiązane.
Był też czas szczególny, który nazwano epoką wędrówek ludów. Powinien to pamiętać każdy, kto choć trochę na lekcjach historii uważał. Nasza wiedza na ten temat jest fragmentaryczna, bazująca na znaleziskach archeologicznych, na onomastyce (czym się to je?), rzadziej na zapiskach kronikarskich. Jedno wydaje się pewne - wędrówki ludów należą do stałego, powtarzającego się repertuaru historii ludzkości.
Czasem bywały prowokowane przez zmiany klimatyczne, czasem przez władców o wielkiej fantazji, czasem nie jesteśmy w stanie dociec niepokoju tysięcy ludzi, którzy jak pszczeli rój wyruszali przed siebie, a wędrówkę kończyli ich prawnukowie w dziesiątym albo i dalszym pokoleniu.
Były jeszcze migracje wywołane wojnami. Jedną taką, przerwaną na szczęście, mamy w pamięci - komunistyczna migracja „przez trupa Polski” (to Lenin). Zakończyła się „cudem nad Wisłą”. Drugiej ofiarą jestem ja pośród wielu milionów innych ludzi. Niemców przesiedlono dalej na zachód. Polaków zwieziono na ziemie nie wiadomo dlaczego nazwane odzyskanymi. Te migracje, aczkolwiek drastyczne, odrywające człowieka od kraju i obyczaju, w którym wyrósł, niszczące dobra materialne i kulturowe nie mają tej siły, jaką miały wędrówki ludów.
A migracje naszych dni? Te masowe - z Bliskiego Wschodu, z Afryki - czy zasługują na miano nowej wędrówki ludów?
Miał rację ks. Pedewitz, bez znajomości historii nie będziemy w stanie ani zrozumieć, ani pokierować dniem dzisiejszym i jutrzejszym. Zatem: czy to wędrówka ludów? Nawet jeśli jest sterowana i finansowana przez kogoś, to jest masowa, napierająca ludzka masa idzie dobrowolnie, armią nie jest, racjonalności w tym nie ma - co nie przeszkadza, że proces jednak jest skuteczny. I pewnie nieodwracalny.
Znamiona wędrówki ludów spełnione. To tylko moje zdanie, mogę się mylić. Czy mamy zacząć uczyć się arabskiego? Pewnie przyda się ten język. Ale moja myśl biegnie w inną stronę - wrócę do tematu za tydzień, bo zbyt obszerny.