- Po wylewie życie się nie kończy. Ono dopiero się zaczyna - przekonuje Piotr Suchan, który mając niedowład prawej części ciała, przeszedł Polskę dookoła.
Ma niewładną prawą część ciała, ale to zupełnie nie przeszkadza mu w tym, by żyć aktywnie Anna Kwaśnicka /Foto Gość
Wyruszył w drogę 1 maja 2013 roku. Miał na sobie kamizelkę z napisem „Po wylewie życie się nie kończy. Ono dopiero się zaczyna. Pieszo dookoła Polski”.
- Dzięki kolegom kupiłem sobie wózek do ciągnięcia, w który włożyłem potrzebne rzeczy. Po 2 dniach, w okolicach Prudnika, ten nowy wózek zaczął się rozpadać. Psuły się łożyska, opony się przebijały. Zacząłem się zastanawiać, czy Pan Bóg nie chce, bym wędrował, albo chce sprawdzić, czy jestem wystarczająco zdeterminowany. Zrozumiałem, że marsz dookoła Polski nie będzie taki łatwy, jak pielgrzymka na Jasną Górę - wspominał, przyznając, że wtedy wyrzucił do kosza wszystkie mapki, które sobie wydrukował przed drogą.
- Poprosiłem: "Panie Jezu, Ty mnie prowadź. Pójdę tam, gdzie mnie będziesz chciał zaprowadzić. Proszę, stawiaj mi w drodze ludzi, którzy potrzebują rozmowy ze mną, albo ludzi, od których ja mógłbym się czegoś nauczyć" - opowiadał. I właśnie tak się działo.
W drodze miał wiele cennych i zaskakujących spotkań. Uczestnikom „Ławki Go” opowiedział o kilku z nich.
- Szedłem przez las. Nie widziałem nikogo przez długi czas. I potem pojawiła się pani, która szła w kierunku przystanku. Zapytałem ją o sklep. A ona powiedziała, że śmiesznie idę, że kuleję. Wyjaśniłem jej, że jestem po wylewie, a ją jakby zatkało. Po chwili wyjaśniła mi, że jedzie do szpitala do córki, która w nocy urodziła dziewczynkę, ale podczas porodu doznała wylewu. Ta pani się rozpłakała, a ja jej ukazałem tę sytuację od innej strony. Wyjaśniłem jej, że córka miała wylew w szpitalu, gdzie lekarze od razu się nią zajęli, to było najlepsze miejsce, gdzie to mogło się stać - opowiadał.
W małej wiosce w okolicach Elbląga, kiedy miał i wodę, i jedzenie, poczuł, że koniecznie powinien wejść do sklepiku. Poszedł za tym przynagleniem. W sklepie spytał o drogę i obrócił się do wyjścia. Wtedy sprzedawczyni spytała go, czy napis na jego kamizelce to prawda.
Okazało się, że ta pani od 7 lat opiekowała się swoją mamą leżącą po wylewie. I tego dnia rano powiedziała jej, że już nie da rady się nią opiekować, że wolałaby, by mama zamknęła oczy i odeszła. - Mówiłem tej pani, że choroba jej mamy może być bodźcem dla niej, by coś zmienić w swoim życiu, że może Pan Bóg chce od niej, by bardziej umiała się swoją mamą opiekować. I rzeczywiście zamknęła sklepik i wróciła do domu, by przeprosić mamę za słowa, które powiedziała jej rano - wspominał Piotr Suchan.
Czasem siadał na ławce z bezdomnymi, z alkoholikami. - Wierzcie mi, to było bardzo trudne, żeby siedzieć i jeść przy kimś, kto niefajnie pachniał. Musiałem uczyć się pokory, by w tym konkretnym człowieku zobaczyć brata - podkreślał. Rozmawiał z nimi, poznawał ich historie.
Pan Piotr początkowo nie chciał przyjmować pieniędzy od napotkanych osób. Z czasem zrozumiał, że sprawia tym przykrość swoim darczyńcom. Obiecał więc Panu Bogu, że dziesięcinę będzie oddawał potrzebującym albo na ofiarę w kościele. Wychodząc z domu, miał w portfelu 156 zł. Kiedy wrócił z drogi - miał 180 zł. Ani jednego dnia nie był głodny.
Nie tylko przeszedł Polskę dookoła. Mimo niesprawnej jednej części ciała nauczył się grać na trąbce, kłaść panele i kafelki, jeździć na nartach, pisać lewą ręką. - Kiedy mam coś nowego zrobić, to niekiedy siadam na godzinę i obmyślam, jak w praktyce mógłbym to wykonać - przyznaje. A całkiem niedawno razem z żoną przeszedł portugalską Drogę św. Jakuba.
O "Ławce Go" czytaj także: