- Po wylewie życie się nie kończy. Ono dopiero się zaczyna - przekonuje Piotr Suchan, który mając niedowład prawej części ciała, przeszedł Polskę dookoła.
Piotr Suchan był gościem młodzieży podczas diecezjalnego spotkania "Ławka Go" na Górze św. Anny Anna Kwaśnicka /Foto Gość
Piotr Suchan w samotnym marszu pokonał ponad 2600 kilometrów. Przekonuje, że wszelkie ograniczenia istnieją jedynie w naszych głowach.
- Jestem po wylewie. Prawej strony ciała w ogóle nie czuję, dlatego dla mnie obejście całej Polski dookoła jest w połowie takie trudne jak dla was. Bo was bolałyby obydwie nogi, a mnie bolała tylko jedna - zwrócił się do młodzieży zgromadzonej na Górze św. Anny na diecezjalny spotkaniu „Ławka Go”. - Pan Bóg zesłał mi wylew, by ratować mnie i moją rodzinę. Miałem wtedy 32 lata. Byłem młody i silny, więc wszystko mogłem zrobić. Ale byłem alkoholikiem - mówił w rozmowie z Malwiną Sędkowską.
- Starałem się, by nikt nie wiedział, że jestem alkoholikiem. By dobrze się czuć, potrzebowałem określoną dawkę alkoholu, ale nie upijałem się, nie zataczałem się. Byłem przekonany, że piję, bo lubię, a nie dlatego, że muszę - mówił. - Kiedy żona powiedziała mi, że chyba ode mnie odejdzie, to mój umysł zawładnięty nałogiem nie kazał mi przestać pić, ale zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić, żeby dzieci zostały pod moją opieką, bo przecież to żona ma jakieś problemy psychiczne, a nie ja - wyjaśniał.
Tłumaczył, że potrafił nie pić przez określony czas, przez cały Adwent i cały Wielki Post. - Chciałem w ten sposób udowodnić żonie, że nie jestem alkoholikiem. A w rzeczywistości działo się tak, że jak tylko w Środę Popielcową decydowałem się nie pić przez cały Wielki Post, to już od razu planowałem, co będę robił w Wielkanoc po rezurekcji - piwko sobie otworzę i koniak strzelę. Czas pomiędzy dla mnie nie istniał - wyjaśniał mechanizm postępowania alkoholików.
- Przeszedłem bardzo silny wylew. Lekarze mówili mojej żonie, że jeśli przeżyję dwie czy trzy doby, to raczej będę roślinką. Ośrodek mowy był zalany krwią. Przeżyłem. Przez pierwszy miesiąc nie wiedziałem praktycznie nic, co się wokół mnie dzieje. Po czasie zacząłem rozpoznawać dzieci czy uczyć się mówienia. Przez cały tydzień żona ćwiczyła ze mną, jak mam powiedzieć głoskę „A”. Lekarze nie dawali mi szans na powrót do sprawności. A ja, nie umiejąc wstać z łóżka, modliłem się: „Panie Boże, proszę Cię o jedno, proszę Cię o 7 lat życia”. Przed wylewem byliśmy z żoną małżeństwem przez 7 lat i chciałem przez kolejne 7 lat naprawić to, co zniszczyłem przez alkoholizm. Na drugi dzień rano, ku zaskoczeniu lekarzy, stałem obok łóżka. Czułem się, jakbym dostał od Pana Boga czystą kartkę - opowiadał.
Po roku prowadził już samochód z automatyczną skrzynią biegów, 2 lata po wylewie był na nartach, niedługo potem wyruszył ponownie na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, na której wcześniej był 8 razy. - Pierwszy raz po wylewie był nieudany. Już w 2. dniu drogi musiałem wrócić do domu. Przeszkodziło wiele rzeczy, które źle sobie zaplanowałem. Nie te buty, nie ta laska. Byłem zły, że się nie udało. Musiałem trochę spokornieć i za rok przeszedłem całą trasę i do dzisiaj całą rodziną pielgrzymujemy na Jasną Górę - mówił.
- Ludzie dziwili się, że po wylewie pielgrzymuję. A ja chcę pokazywać innym, że można. Że jeżeli się chce, to trzeba złapać Pana Boga za rękę i ruszyć do przodu. Gdy po drodze pojawi się przeszkoda, to jeśli się umie, to trzeba ją przeskoczyć, a jeśli się nie umie jej przeskoczyć, to można ją obejść - tłumaczył młodzieży Piotr Suchan. Powiedział, że ludziom, którzy po udarach, ulewach, wypadkach czy różnych chorobach załamali się, chciał pokazać, że można postąpić inaczej. Przecież wiele rzeczy można wykonać jedną ręką. Choć mało kto potrafi zawiązać sznurówki butów, używając tylko lewej ręki, on się tego nauczył.
Chcąc dać innym przykład, że po wylewie można żyć pełnią życia, zdecydował się na marsz dookoła Polski.