Prawo własności. Napisałem „święte, bo czyjeś”. No tak, ale ktoś ma 100 złotych, ktoś inny 100 milionów.
Czy to sprawiedliwe? Niechby się podzielił bogaty z biednym. A jak nie zachce – to pomóżmy mu podjąć decyzję. Może jakaś rewolucja, może rekwizycja, może drakoński podatek? A w ogóle czy nie lepiej by było umówić się, że znosimy prawo własności i wszystko będzie wspólne? Proste, nieprawdaż? Ale i przewrotne. Przerabialiśmy to w minionym stuleciu. To się nazywało „komunizm”. Od łacińskiego słowa „communis”, co znaczy„wspólny”. Do dziś krajom ogarniętym kiedyś tą ideologią trudno się wygrzebać z zapaści i finansowej, i ekonomicznej, a nawet cywilizacyjnej. Bo po pierwsze: od własności wspólnej do poczucia, że to niczyje, jest tylko jeden krok. A po drugie – prędzej czy później dochodzi do momentu, gdy wiara w ideał wspólnoty przegrywa z niezwykle silną potrzebą posiadania. Czego? Rzeczy, dóbr, pieniędzy, zysków. I kto tylko może, zaczyna nabijać własną kabzę. Doświadczenie wieków jest po stronie własności osobistej i rodzinnej. Niemniej jednak własność nie jest prawem ani najwyższym, ani absolutnym. Jest za to trudnym zadaniem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.