Łyżka miodu

Nie mogę zostawić poprzedniego mojego felietonu bez echa. Innymi słowy – nie mogę i nie chcę być czarnowidzem, jakoby wszystkie dzieci miały powód do lamentowania.

Spotkałem w czasie kolędy dzieci, które domy mają. Nie tylko adresy i dach nad głową, ale właśnie domy. I tu taki mój osobisty komentarz – adresów od dzieciństwa i dachów nad głową to od urodzenia miałem pewnie za dużo. Ale dom też miałem. Ciągle gdzie indziej. Mój dom? Definiuję to bardzo prosto: tam gdzie Mama i Tato. Zdaję sobie sprawę, że podobnych do mnie są tysiące. Ale warto sprawę nazwać po imieniu.

Zatem – spotkałem w czasie kolędy szczęśliwe, roześmiane, urocze dzieci, które dom swój mają. Z niektórych to aż odejść było trudno. „Zmęczona?” – pytam młodej mamy (trójka dzieci, w tym bliźniaki, no i mąż). Potakuje skinieniem głowy. Półgłosem pytam dalej: „Szczęśliwa?”. Uśmiech i jedno słowo: „Baaardzo”. Albo taka dwójka pięć lat i trzy. Chłopczyk z wyglądu poważny, mała to filuterna kokietka. Coś jak oboje rodzice. Stary dom, postawili ruinę na nogi, zawsze pogodni – to i dzieci takie. Nie będą, lamentując na całą okolicę, wracać do pustego domu. I pewnie powtórzą moje słowa, że dom to tam, gdzie mama i tato. Na dodatek w tym jednym miejscu. Ani najpiękniejszym, ani najwygodniejszym. Ale przecież nie o to chodzi.

Albo i te wszystkie domy, które dzięki Facebookowi podglądam. Może ktoś oceni to negatywnie – a to, że się popisują, że się chwalą, że udają. Znam te mamy (bo najczęściej to one zajmują się domową agencją informacyjną) – one wręcz pękają ze szczęścia i muszą o tym mówić na „fejsbukowy” sposób. Odbieram to jako świadectwo składane wobec świata. Świadectwo miłości, ciepła, spełnionych marzeń. Czasem spełnionych bardziej, niż oboje się spodziewali.

Są jeszcze inni rodzice, inne domy. Też szczęśliwe i pełne miłości. Ale kolędową wędrówkę z dala od ich adresów miałem. Jednak taki SMS-ik dostałem niedawno: „Serdeczne pozdrowienia od M. w powiększonym składzie :-) Dziś o 6.35 nasz Olek postanowił do nas dołączyć :-D”. Kilka tygodni wcześniej dostałem plik z „portretem” małego. 2 + 3, świetnie. Niech dzielą się radością, szczęściem, miłością.

Zaledwie kilka migawek – w felietonie nie sposób inaczej. A o takich domach i rodzinach warto mówić, pisać, fotografować bez końca. Ja nie do propagandy wzdycham, ale do tego, by rodzice i dzieci świadectwo o istnieniu szczęśliwych rodzin składali. I do dziennikarzy apeluję, aby mieli oczy szeroko otwarte i nie epatowali odbiorców łzawymi relacjami. Owszem – prawda nieraz jest łzawa, bywa posiniaczona i czasem nawet krwawa. Ale to nie jest cała prawda o polskiej rodzinie. I o Bożych darach przez ludzi pomnażanych.

Piszę te słowa w dzień patrona nas, dziennikarzy – św. Franciszka Salezego. Człowieka, który wolał jedną łyżką miodu przyciągać ludzi, niż zaś całą beczką octu (to z jego książki wzięte). Bądźmy dobrzy, starajmy się widzieć dobro, jego pociągającą siłę. Lamentującym dyskretnie łzy otrzeć, a z radosnymi radość dzielić.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: