Tylko na tym rozmytym tle i na deprecjacji reguł moralnych możliwa jest owa piekielna erupcja zła.
Pamiętam z dzieciństwa śluby, byłem już ministrantem. Przy jednych parach stała płonąca świeca, przy innych nie. Każdy wiedział, o co chodzi. Nawet takie łebki jak ja wtedy. Nie wiecie, w czym rzecz? Otóż jak ona szła do ślubu „po biołu” (śląskie określenie panieństwa), to świeca przysługiwała. Jeśli nie szła „po biołu” - świecy nie było. Zorientowałem się, że tą świecą rządzi kościelna, co to „więcej wie od farorza”. Nie słyszałem, żeby jakaś para miała pretensje o brak świecy.
Z czasem świece były dwie – boć i on świecy wart. Ale wszyscy wiedzieli (byłem już wtedy wikarym), że pierwotne znaczenie tej ślubnej świecy straciło swoją wymowę. Pamiętam konferencję księży, na której wyszedł problem: stawiać jedną świecę czy dwie, czy wcale. Jeden z proboszczów, taka dobra dusza, powiada, że on po staremu stawia jedną świecę, jak „dziewczyna tego warta”. Skąd wiesz? - pytam się. Wszyscy w śmiech. I co, wierzysz? Któryś z księży dorzucił: Też tak pytałem. Aż mi któryś młody powiedział: Proboszczu, możecie zapalić świeczkę, a po Ewangelii niech ministrant ją zgasi. I co? Przestałem w ogóle stawiać. Przecież wiecie, co się dzieje. Inny dodał: Widzę z okna plac między blokami. Kiedyś to wcześnie rano chłopaki przemykali z klatki do swojej klatki, trochę się widać wstydzili. Dziś już bez skrępowania przychodzą rano po bułki na śniadanie. Pani Kasia w sklepie potrafi liczyć, ile komu bułek trzeba. Kiedy się to zaczęło? - dodał.
I tu jest temat. Kiedy się to i wiele innych rzeczy zaczęło? Jako duszpasterz i wychowawca obserwuję dokonujące się zmiany obyczaju w różnych dziedzinach - i tej damsko-męskiej, i form grzecznościowych, i ubioru, i sposobu traktowania starszych, także odnoszenia się dzieci do rodziców, i poszanowania sąsiadów, i nasilającego się wygodnictwa, i bronienia swoich dzieci nawet „bez dania racji”, i pomocy sąsiedzkiej, i setki innych spraw.
Nie wiem kiedy - trzeba by precyzyjnych badań historyczno-socjologicznych, aby jako taki obraz otrzymać. Domyślam się tego obrazu w ogólnym zarysie. Najpierw zaczyna się rozmywać jakaś dotychczasowa niepisana norma zachowania. Powodem bywa najczęściej zbieg wielu przyczyn. Czasem przypadkowych. Czasem któraś z nich bywa przez jakieś środowisko czy nawet pojedynczego człowieka stworzona. Z początku większość społeczeństwa gorszy się, dziwi, potem dziwić się przestają, jedni potępiają, inni zachwalają. A wszyscy (albo prawie wszyscy) jakoś temu ulegają. Nawet ci, co są przeciwni tej jakiejś sprawie, gdy zaczynają z nią walczyć - też ulegli, bo walcząc, bezwiednie ją promują.
Z czasem, gdy zwolennicy jakiegoś tam innego obyczaju, zachowania, zasad, mody, itp. zyskają w środowisku „masę krytyczną” - i dokonuje się przemiana sięgająca mentalności, a nawet sumień. A że łatwiej i wygodniej jest rozmiękczać zasady, kolejny obszar życia traci swą wartość i blask. Sądzę, że można sformułować pewne prawo - być może socjologowie już je jakoś nazwali. Mianowicie: każdy nasz czyn (lub jego zaniechanie) ma wpływ na pokolenia, które dopiero się narodzą.
Jest to widoczne bardzo wyraźnie, gdy śledzimy wpływ takich postaci, jak św. Franciszek czy św. Elżbieta Węgierska (zwana też turyńską). Wspominam czasy sprzed siedmiu z górą wieków. Ich wpływ na obyczaj i wartościowanie spraw naszego świata sięgnął bardzo daleko w przyszłość. Tacy byli i są święci. Ich wpływ jest podobny do działania soczewki - skupia promienie na małym obszarze, ale równocześnie przenika mocno i głęboko.
Głęboko w historię i dzieje całych narodów wniknęli też ludzie, którzy wydają się wcieleniem zła. Chociażby twórcy rewolucji francuskie czy dwaj dyktatorzy XX wieku – Stalin i Hitler. A nie byłoby Stalina bez Lenina, Lenina bez Marksa i Engelsa. I nie byłoby Hitlera bez tych rzesz ludzkich, które łatwo, zbyt łatwo uległy mistyfikacji, wybierając sobie Führera, czyli wodza.
Inny jest wpływ tych, co wartości zamazują, a obyczaje rozluźniają. O większości z nich świat szybko zapomina, jednak oni swoją postawą i często celowym działaniem rozprzestrzeniają zamęt w świecie. I to właśnie oni przygotowują grunt tym czarnym gwiazdom historii, o których można powiedzieć, że idą ręka w rękę z szatanem. Bo tylko na tym rozmytym tle i na deprecjacji reguł moralnych możliwa jest owa piekielna erupcja zła. I to dzieje się w Polsce na naszych oczach - zadymiarze i totalna opozycja nie zaistnieliby, gdyby w poprzednich dziesięcioleciach nie został przygotowany grunt moralnej bylejakości.
Po tej pobieżnej refleksji można przyjąć jako pewnik zasadę: zważaj, jak żyjesz, czym się na co dzień kierujesz, jakie masz i czy w ogóle masz jakieś reguły myślenia, wartościowania i postępowania. Bo to, co robisz (czasem w innej konfiguracji: to, czego nie robisz, a powinieneś), ma wpływ nie tylko na twoje najbliższe otoczenie. To jest tworzywo, na którym przyszłe pokolenia zbudują albo spokojną przyszłość, albo piekło na ziemi. Królestwo Boże albo gehennę milionów.