Dobrze, że jest Narodowy Dzień Życia. I Dzień Świętości Życia.
Wszak walka toczy się wciąż i to na wielu frontach. Walka? Kogo z kim? Walka o co? Może o kogo? Czy to Kaja Godek kontra aborcjoniści? Tylko po części. A jeśli by przyjąć tę roboczą hipotezę, to należy od razu wskazać na dysproporcję w niej zawartą. Właściwie dwa wektory tej dysproporcji. Pierwszy wektor nazwijmy ilościowym – jedna kobieta przeciw... No, może nie milionom, ale są to setki tysięcy. Ten wektor został osłabiony setkami tysięcy podpisów (moim też) ludzi popierających coraz pełniejszą ochronę życia. Osłabiony, ale nie zlikwidowany.
Drugi wektor nazwałbym osobowym. Otóż jedna konkretna osoba – młoda, ładna, zdecydowana, spokojna przeciw bezosobowemu tłumowi. Bo choć w imieniu tłumu wrogów życia przemawiają też konkretni ludzie, to przecie mimo swych imion i nazwisk nie są wyrazistymi przedstawicielami idei, lecz tylko krzykaczami. Każdy z nich w dowolnej chwili może zostać zastąpiony innym krzykaczem. I tak się dzieje.
Walka o co? O ochronę życia w pełnym wymiarze ustawowym? Tak i nie. Nie – bo idzie o więcej. Idzie o wielkość daru życia, o godność człowieka, o bezpieczeństwo społeczności ludzkiej. Jeśli mówimy „dar życia” to od razu wywołujemy kolejne pytanie: dar? Kto nas, ludzi obdarował? Nas – przypadkowe chyba istoty. Bo przecież beze mnie i bez Ciebie, zacny Czytelniku, dzieje świata i tak potoczą się dalej. Owszem, potoczą się dalej. Ale przed tygodniem usiłowałem dowodzić, że każdy z nas zostawia jakiś ślad dla pokoleń, które dopiero przyjdą.
Upraszczając (w felietonowym stylu) jestem przekonany, że nikt z nas nie jest istotą przypadkową. Tyle, że takie twierdzenie pełny sens ma wówczas, gdy wierzymy w Boga-Stworzyciela. My problemu nie mamy. Problem mają ci, którzy też wierzą – tyle, że na odwrót, twierdząc, że kogoś takiego jak Bóg po prostu nie ma. I dlatego bez mrugnięcia okiem zostawiają po sobie zgliszcza i popioły porewolucyjnej Francji, dymy i prochy Auschwitz i nie tylko, wreszcie bezimienne mrowie zamarzniętych szkieletów naszych bliskich w tajgach Kołymy i całej Syberii. I miliony dzieci pozbawionych życia przez dekret Lenina legalizujący przerywanie ciąży. Życiem obdarował Bóg, z życiem walczą ludzie, nie wszyscy, może mniejszość. Ale są piekielnie skuteczni. Piekielnie? Tak, oni są tylko narzędziem. Narzędzie jest w rękach... Nie wspomnę jego imienia.
Życiem obdarował Bóg. To nasz aksjomat – z naszego punktu widzenia nie podlegający dyskusji, nie wymagający dowodów. I jak w matematyce bez aksjomatów się nie da, tak jest i na poziomie fundamentalnej filozofii życia.
Jednym – ale niezwykle ważnym aksjomatem w tej dziedzinie jest reguła: środowiskiem życia jest rodzina. W rodzinie początek życia, jego rozwój i jego spełnienie po latach. Patrzę na stadko kotów w moim ogrodzie. Inne są kocie reguły, to prawda, ale urzeka mnie więź łącząca te futrzaki. Dobrze wiedzą, kto z rodziny, a kto gość. Jednych życzliwie tolerują, innych intruzów przepędzają. A jak jedną z matek samochód uśmiercił, to kocia babcia wykarmiła razem ze swoimi dziećmi i wnuki. Wiele by pisać... Poobserwujcie świat przyrody. Od kotów po tego orła, który wczoraj nad wieś się zapędził w dostojnym locie (koty błyskawicznie się pochowały). Czy człowiek i jego środowisko życia ma być poniżej kotów? Dobrze, że miliony ludzi mierzą wyżej. Tragedia, że tylu widzi ten problem w odwróconej perspektywie. Albo zgoła problemu nie widzi. Albo – i to najstraszniejsze, wielkość rodziny usiłuje rozbić w proch.
Patrząc na dzieje ostatnich stuleci nie można nie dostrzec historycznej równoległości nurtów życia i rodziny. Otóż rewolucja francuska z furią uderzyła w rodzinę i jej trwałość, w piękno miłości mężczyzny i kobiety. Owszem, problem rozwodów istnieje od wieków, ale wtedy został zamieniony w trzęsienie ziemi. Większym kataklizmem stał się dekret Lenina o rozwodach. Małżeństwo i rodzina zostały zrównane z ziemią. Ideologia faszyzmu i wyrastającego zeń nazizmu uczyniły z rodziny laboratorium produkujące czyste rasowo dzieci. A jeśli ich było mało, to należało je uprowadzić innym (pamiętaj o dzieciach Zamojszczyzny).
Walka z życiem i walka z rodziną to nie przypadkowy produkt wykrzywionych programów ideologiczno-politycznych. To magna pars walki szatana z Bogiem i jego dziećmi – z nami, ludźmi. Felieton nie może być szczegółowym programem. Ale pisząc o tym, widzę jeden cel leżący u podstaw: musimy być świadomi, że nie z ludźmi walczymy. I musimy być świadomi, że nie sami walczymy. Pierwsze zdanie napełnia lękiem. Drugie zdanie – nadzieją. Bo Bóg nie przegrywa.