Jestem przekonany, że jeśli dziecko nie zbliżyło się do przeżycia jakiejś tajemnicy sięgającej poza codzienne jego doświadczenie, nie będzie w stanie otworzyć się na największe, metafizyczne i teologiczne tajemnice.
Nic z tego nie rozumiałem, no, prawie nic. Ale przez kilka lat z Mamą, częściej z Tatą w Wielką Sobotę, z pełnym koszyczkiem szliśmy do kościoła. A kawał drogi było. Nieco mroczny kościół, ludzie skupieni nie przed wielkim ołtarzem, a przy takim bocznym, we wnęce, inaczej wyglądającym niż zawsze. Wszyscy czekali. W pewnej chwili zjawiał się ksiądz z ministrantem. Coś tam mamrotał z dużej książki, potem kropił wszystkich i wszystko. Jakiś czas potem wracaliśmy do domu; póki żyła babcia – wstępowało się do niej. Czy to była katecheza dla pięciolatka? Dziś odpowiadam z całą świadomością: tak, to była katecheza. Jej nośnikiem było to pokrótce opowiedziane misterium. Z owym oczekiwaniem na zjawienie się księdza i tymi nie docierającymi do uszu, tym mniej do świadomości słowami modlitwy.
Jakoś daleko się wydaje być to misterium od Misterium śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Pewnie daleko. Ale wokół obu jest obłok, ten sam, który osłaniał arkę przymierza – obłok świętości. Choć jako pięciolatek nie potrafiłbym tego nazwać, ale dziś właśnie tak to opisuję. Używając języka filozofii religii, powiedziałbym sacrum. Drugi element, nierozdzielnie zresztą związany z pierwszym, to tajemnica. Tajemnica, którą dziecko zawsze przyjmuje jako coś naturalnego – wszak tyle spraw w tym wieku jawi się jako tajemnica. Dlatego nie wiem, czy to dobrze, jeśli staramy się przy okazji wielkosobotniego poświęcenia wielkanocnych potraw wszystko wytłumaczyć – zarówno w komentarzu jak i w tekście odmawianej modlitwy.
Misterium Wielkanocy... Cóż jest w jego centrum? Oczywiście życie! Życie rodzące się z matki? Owszem, to też jest misterium. Dobrze, że obecnie coraz częściej starsze dzieci witają swoje młodsze rodzeństwo jeszcze zanim się urodzi. Tulą się do maminego, zaokrąglonego brzuszka. Gadają do niewidzialnej istoty (o której intuicyjnie wiedzą, że to człowiek). „Tak, proszę księdza, ona do mnie mówiła, naprawdę” – przekonywał sześciolatek. Taki nie da sobie po latach wmówić, że „to jeszcze nie człowiek”. Owa rozmowa z Nienarodzonym to wielki wykład antropologii. I teologii, jeśli mama powie cokolwiek o Bogu, który życie daje.
Misterium Wielkanocy sięga dalej i głębiej, niż początek „z mamy”. A życie ziemskie – i biologiczne, i psychiczne, i duchowe – nie wyczerpuje ani pojęcia, ani rzeczywistości Życia. Jestem przekonany, że jeśli dziecko nie zbliżyło się do przeżycia jakiejś tajemnicy sięgającej poza codzienne jego doświadczenie, nie będzie w stanie otworzyć się na największe, metafizyczne i teologiczne tajemnice. Ale to nie dziecko dotyka tajemnicy, to tajemnica dotyka dziecka. I pomocy dorosłych potrzeba. Czy to narodziny młodszego rodzeństwa, czy śmierć kogoś z najbliższego otoczenia, czy jakaś katastrofa w rodzaju powodzi. Wszelako to są wydarzenia jednostkowe, często niespodziewane (może tym właśnie mocniejsze). A przecież misteria dzieją się nieomal na co dzień, a na pewno regularnie.
I te misteria na poziomie natury, i te otoczone obłokiem znad arki przymierza – sacrum. Śnieg na początku zimy – czy to nie misterium? Powrót ptaków – szpaka z ogrodowej budki, albo i bociana z gniazda nieopodal. Tęcza i cudowne słońce nazajutrz... Wrażliwość na te naturalne misteria jest potrzebna, by mogła się ukształtować wrażliwość na bardziej duchowe, a wreszcie na te odsłaniające sferę świętości.
Od dziesiątków lat obserwuję pewną prawidłowość. Chodzi o mamy spodziewające się dziecka. Są takie, które w błogosławionym czasie starają się bardzo często być w kościele – i wtedy, gdy jest w nim pusto (o ile kiedykolwiek w kościele może być pusto), i gdy dzieje się święta liturgia – gdy słychać śpiew, gdy brzmią organy, gdy dzwonki się odzywają, gdy wokoło tylu ludzi. Przecież wszystkie te bodźce w jakiejś, przez dorosłych zapomnianej formie, do dziecka docierają. Skutek tego można obserwować, gdy mały człowieczek potrafi już na własnych nóżkach przemierzać ogromną przestrzeń kościoła. Zresztą – nawet wcześniej. Otóż te prenatalnie formowane dzieci wyraźnie inaczej zachowują się w kościele. Jeśli nawet trafi się chwila znudzenia, coś je zaboli albo przestraszy – mamom (czy tatusiom) łatwiej jest pociechy uciszyć, uspokoić.
Ważna jest ta misteryjna warstwa duchowego życia człowieka. Jest szczególnie ważna i potrzebna w najmłodszym wieku, gdy treści słowne są dla małego człowieka niezrozumiałe. Święta i ich przygotowanie – nawet w tej warstwie zgoła zewnętrznej (ciasto, chrzan i pisanki...), tym bardziej w warstwie istotnej – są ważnym, bardzo ważnym czynnikiem formowania ludzkiej wrażliwości i religijnej tożsamości dziecka, człowieka.